Saturday, 30 November 2019

do Bożego Narodzenia AD 2019 niedaleko



    Za miesiąc już będę w Kraju. Długo mnie nie było. Od maja. A przynajmniej tak się czuję (Gosia mnie koryguje że nie aż tak długo, No fakt, były przecie Międzyzdroje pod koniec wakacji!). 
Tu już liście opadły. Bywają dni cieplejsze niż jest akurat w Poznaniu. Próbowałem troszkę wędkować z pomostu blisko pracy.
Facet z domkiem na łódki (i łódką) zwinął na zimę deski z pomostu gdzie można było łowić. Zresztą, ryby nie chcą brać.

   Mój obecny rejon zakwaterowania to "jabłkowe zagłębie" Norwegii. Masa tu sadów. Na poprzednim miejscu (wyspa Finnøy) uprawiano masowo pomidory. Tam organizowano Tomat Festival, tutaj – niedawno był Sider Festival (Festiwal Cydru). Taka mini mini Polagra się okazało. Nawet cydr alkoholowy sprzedawano. Ale cena powalała na kolana. 

   W ogóle ceny w Norwegii zdradziecko pełzną w górę z roku na rok, z miesiąca na miesiąc czasem. Kilka osób mówiło mi, że rozważa powrót do Polski. Bo Norwegia przestaje być dla nich wymarzoną Ziemią Obiecaną. Sam pamiętam, że w 2010 gdy zaczynałem pracę w okolicach Tromsø, to bezcukrowy ulubiony przeze mnie napój typu Cola kosztował bodaj 8,50 korony za 1,5 ltr butelkę (+ 2 korony kaucji). Teraz w obiegu nie ma w ogóle monet półkoronowych a ta sama butelka kosztuje 18 koron (plus 3 korony kaucji). Oczywiście w większych miastach centrach handlowych jest nieco taniej niż w wiejskich sklepach. Ale wtedy też było tam taniej. Norwegowie tego chyba nie widzą albo postrzegają inaczej, łagodniej jakoś. A przecież podwyżka takiej dupereli jak napój o 100% to nie w kij dmuchał. Inne artykuły spożywcze może mniej, ale też poszły z ceną w górę. A oficjalnie cisza. Żadnego kryzysu. Tylko w kieszeni lżej. Dużo lżej. Już zniecierpliwiony uszami strzygę ca nam Norwegowie szykują po Nowym Roku

      Od sierpnia jestem posiadaczem własnego autka, w obcym kraju. Fajne uczucie bycia wolnym człowiekiem. Niezależnym od uprzejmości kolegów, którzy mnie podwozili dotąd do sklepów na zakupy. Pierwszego listopada założyłem koła z kolcami. 
Szykuję się na lot przez Kopenhagę. Długo mnie na tym lotnisku nie było. Cóż, SAS do najtańszych nie należy ale w okolicach Bożego Narodzenia w tym roku ceny akurat były w miarę znośne. Tzn. WIZZ Air podniósł ceny za bilety tak, że się niemal wyrównało.

    Jestem bardzo zadowolony z malowniczości mojej okolicy. Jest tu masa wysokich gór, w nich wodospady. Piękne widoki. Malownicze panoramy. Gosi i Jakubowi gdy u mnie byli - bardzo się podobało. Próbuję na razie bezskutecznie namówić na odwiedziny naszych przyjaciół mieszkających na obrzeżach Poznania. Ale póki co, nie ma odzewu.
Małgosia w Kraju choruje. Także z tego powodu serce mi się wyrywa.  Codziennie się widzimy na facebook-u. Gosia mnie zachęca do napisania czegoś na blogu. Twierdzi, że mam umiejętność pisania. No nie wiem… Ona sama wzięła się za zapomniane na dziesięciolecia rysunki ołówkiem. Zapowiadają się nieźle.
Rany! jak ja za Nią tęsknię! Przylecę na prawie 2 tygodnie.    Wracam tuż przed Nowym Rokiem. Od paru tygodni okoliczne góry fiordów są pokryte malowniczą,  śnieżną czapeczką. Ale już poniżej trawa na łąkach jeszcze zielona. Raczej deszczowo i wietrznie. Czasem trzeba było skrobać szyby ale w Poznaniu też już tak bywało...
Moje norweskie zakupy i znaleziska, w pierwszym rzędzie The Visit, Abbey Road, Aqualung i składanka Kate Bush

     Udało mi się kupić okazyjnie w sklepiku typu second hand kilka przepięknych płyt. Klasykę jazzu – Johna Coltrane’a My Favorite Things, składankę Kate Bush, ciekawe albumy Nicka Cave’a i Bad Seeds oraz celtycko-bliskowchodnią Lorettę McKennitt. Cudny platynowy album The Visit oraz The Winter  Garden ze staroangielskimi kolędami. Mam teraz ucztę duchową. Niemal na okrąglą leci Loretta i jej kolędy. Oczywiście płytek jest więcej. A przecie będąc w Poznaniu, zabrałem kilka ulubionych ze sobą. Teraz muzyka osładza mi samotność. Brak Gosi i Kuby. I bycie sierotą. Już półtora roku odkąd Taty już nie ma. Po głowie chodzą mi słowa „Time” Pink Floydów. Ten fragment zwłaszcza, że minęło już dziesięć lat a ty nadal nie biegniesz. I ponuro pobrzmiewa wers o tym, że oddech coraz krótszy i każdy dzień zbliża do śmierci.
dyryguję a Pink Floyd grają
  Trochę doskwiera mi brak mszy świętych. Są w internecie. Ale tu chciałbym pójść do jakiegoś kościoła i uczestniczyć choćby w protestanckiej. Być u świętej spowiedzi i doświadczyć najbliższego obcowania ze Stwórcą czyli, w co głęboko wierzę, by została mi udzielona komunia święta. Niestety, w pobliskiej miejscowości Strandebarm jest kościół ale bynajmniej nie ma tam mszy co niedziela. Wygląda na to, że oprócz uroczystości pogrzebowych (jest naokoło przykościelny cmentarz), posługa religijna jest świadczona ledwie parę razu w roku! Nasi katoliccy duchowni nawet nie mają świadomości w jak luksusowej sytuacji się znajdują. Może ławki w niedzielnych kościołach nie są zapełnione, ale wierni stawiają się na wiele mszy w ciągu niedzieli. Tutaj tak nie jest I to, o dziwo na wsi gdzie wiara mam wrażenie bywa jakby głębsza. Lepiej podobno jest w Norheimsund - małej mieścinie po drodze do Bergen.Ponoć raz na miesiąc przyjeżdża ksiądz i jest mszapo polsku. Tak mi przynajmniejdo niósł - Piotr,z którym pracowałem koło Tromso, a który pracował parę lat również w mojej obecnej firmie (wrócił już z rodziną do Łodzi). 

 Co do wiary, to przyznać się muszę, że jestem co prawda człowiekiem wierzącym, ale i jestem słabym stworzeniem. Stworzeniem wątpiącym. Przerażonym absolutem. Ale i pełnym zachwytu dla nawet najmniejszych dzieł bożych. Mam świadomość, że wspaniałym jest to, że w tym świecie wszystko jest urządzone tak fajnie, że Bóg nie musi się na  skalę masową uciekać się do cudów. Jestem zachwycony tym brakiem cudów. Wdzięczny.  Za dar w postaci Gosi, Jakuba, Rodziny, Przyjaciół, za przyrodę, sztukę i wszechświat, dzięki któremu dokonuje się uwielbienie Wyższego Porządku.  Nadszedł moment, w którym sądzę, powinienem Ci się, drogi Czytelniku niniejszych słów zwierzyć z mego największego teologicznego zwątpienia. Przyczyny mego największego przerażenia. I paradoksalnie nie chodzi mi tu o nieuchronne zapadnięcie kurtyny śmierci. Nie o nieodgadnione sprawy, które staną się udziałem wszystkich „w krainie, z której żaden nie wraca podróżny” jak pięknie ujął to Shakespeare ustami swego księcia Hamleta. Nie, nie to. Oto którejś niedzieli gdy mając na uszach słuchawki a w nich Stary Testament, słuchałem Księgi Hioba, dotarła do mnie cała groza wymowy owej Księgi. 
    Przez całe życie nasza mała katolicka „szkółka niedzielna” naucza nas za pośrednictwem kapłanów, katechetów i kaznodziejów, że nasz los po śmierci będzie zależał od uczynków, decyzyj, grzechów i zaniedbań za życia na ziemskim łez padole. A na taką interpretację owi kaznodzieje i kapłani nie mają w mym odczuciu żadnych przekonywujących argumentów. Ale oto ze słów płynących z Księgi Hioba wyłania się obraz całkowicie odmienny: Sprawiedliwy, bogobojny, zamożny, unikający grzechów Hiob. Obdarzony liczną rzeszą synów i córek. Jak wielu z nas współczesnych. Ale, co jest najbardziej przerażającym w tym obrazie, nasz los być może jest przedmiotem rozgrywek między Bogiem i szatanem.  Oto widzimy tam prawego człowieka, któremu żywot doczesny i przyszły przypada nie w wyniku uczynków „jeden do jednego”, to znaczy: my a Bóg i Jego prawa.  Nie chcę wchodzić w niuanse ale czyniąc sprawę krótszą – ujmę ją w kwintesencję mych lęków i przerażenia. Oto być może każdy z nas jest jak owe dzieci prawego Hioba, które rękoma szatana są gubione, aby wobec Boga dać świadectwo Bogu, że jakiś Hiob wykaże ufność Bogu. Że być może jesteśmy nie podmiotami życia obdarzonymi wolną wolą i obietnicą życia wiecznego w obecności Najwyższego. Ale że o zgrozo, może jesteśmy ledwie instrumentami do udowadniania, że ktoś inny zupełnie jest godzien obietnic Boga Wszechmocnego. Taka perspektywa jak się nad nią zastanowić i zrozumieć, stawia człekowi włosy na głowie. Napełnia go strachem i horrorem. To właśnie stało się mym udziałem. Ale mój kryzys wiary stawia mnie w okopach z niejaką zawziętością człowieka szukającego w Bogu ostoi i wsparcia. Mimo przeraźliwych perspektyw.
  W ogóle, to moim motto życiowym stał się cytat z Josepha Hellera, w którym przestrzega „Byłoby straszne gdyby któregoś dnia się okazało, że Bóg cały czas tu był.”  Dla mniej przekonanych proponuję wersję „lajtową” rodem z powieści Kierkegaarda. Jedna w jego postaci stwierdza: „Bogowie istnieją ponieważ mnie nienawidzą”.  I tak moje snucia na temat tęsknoty za Rodziną podryfowały w stronę religijnych przerażeń. Nadziejam się, że Cię nie zanudziłem. 
Przepraszam za to ale tak się po prostu czuję. 
Za jakiś czas wrócę do wspominków o Tacie i dziwnych zdarzeniach, o których mi opowiadali Rodzice. Czyli tak było... Brudnopis już właściwie jest zrobiony teraz tylko kosmetyka i korekty. Do zobaczenia

Tuesday, 8 May 2018

Rozmowy z Tatem - Przedmowa

Myślę, że mi wybaczy ten tytuł. Nawiązuję w nim przewrotnie do Jego ulubionej książki Kazimierza Moczarskiego "Rozmowy z katem. W sumie może - "nudy nasze powszednie", ale czuję że powinienem je przelać na papier. Samo-terapia taka. Od razu pragnę uprzedzić, że będzie to de facto wspomnienie o tym kim Tatuś był - o prowincjonalnym  nauczycielu chemii... Nielubianego, lekceważonego przedmiotu. Wszelako Tato wkładając w to swe serce, podźwignął ów przedmiot do rangi ulubionego dla wielu albo chociaż docenianego przez tych z nas, którzy nie wyobrażali sobie aby był on im kiedykolwiek w przyszłym życiu przydatny. Wielu mych dawnych Kolegów i Koleżanek to przyzna. 
Ale także o pełnym poświęcenia człowieku, który odcisnął swoją pieczęć szlachetną na duszach otaczających Go ludzi. Uczniów, kolegów, przyjaciół, sąsiadów, rodziny...
Swym życiowym zawodowym mottem uczynił powiedzenie: "Zły to mistrz gdy go uczeń nie przewyższy". Trzymał się tego i bardzo często powtarzał. To była Jego życiowa busola. Cieszył się i napełniała go duma gdy dowiadywał się, że ktoś z Jego wychowanków dostał się po Liceum na wymarzone studia, że został szanowanym lekarzem i tp.
     Ten tekst za chwilę umieszczę w przestrzeni publicznej, tzn. na blogu. I z góry ostrzegam, że będzie się rozrastał. Bo wątki się przypominają z czasem i będę się nimi dzielił dopisując to i owo. Oczywiście poruszę tylko kilka, w miarę charakterystycznych dla naszej relacji. Aha, bądźcie tolerancyjni dla rozmaitych błędów, literówek i pomyłek popełnianych w afekcie. Czasem piszę w ciemności oświetlając klawiaturę samym tylko monitorem. Wtedy łatwo przeoczyć coś, czego nie powinno w tekście być.

Co do mediów, które zamieszczę, to nie posiadam żadnych praw. Umieszcza jedynie w celach edukacyjnych. Niech żyją Artyści.
Cat Stevens - "Ojciec i syn"
Ta ballada ciśnie mi łzy do oczu.

Zdecydowałem się aby nieco zmienić formę tej wypowiedzi. Ludzie lubią krótsze formy, jak video clips. Dlatego to, co było do dziś długim tekstem zdecydowałem się pociąć na krótkie refleksje tematyczne. Tak jak tematy kawałów w moim zbiorku albo zagadnienia koszerności. Tak więc poniżej zamieszczam teksty poszczególnych "rozdziałów" w formie linków. Kolejność czytania jest jak ilustracje w kalendarzach Pirelli- tj. dowolna. Przedmowa stała  się jakby "ÜBER textem" - bramą do komnat pałacu pamięci.

Z innej beczki-0

Z innej-beczki-1
Z innej beczki-2


Ciąg dalszy nastąpi... (za javki qpa mięci)
warkocz na skraju sadu
zlot a wybuchy i strach psów
audiobooki
o Cywilizacji komunizmu, o książkach Normana Davisa
uderzenia pioruna w sosnę obok domu
Polska Ludowa a RP w postrzeganiu Stryja i Stryjenki
słysząc ile jest u mnie stopni Celsjusza
znamię na plecach i piorun kulisty
drugi rok na studiach, Mama się rozbeczała

Tuesday, 10 April 2018

Taty nie ma wsród nas

Mój osobisty kadisz. Łkanie.  Finnøy, Norwegia. Późny wieczór szóstego (marca, 2018r). Rano się dowiedziałem telefonem od Gosi, że zmarł. Jestem po paru toastach za spokój Jego duszy w niebiesiech. Dawno w takim stanie nie byłem. Tatusiu, jesteś na pewno w lepszym świecie...
A wyć się i tak chce. Dziś rano (06.03.2018) odszedł w bożym pokoju mój Kochany Tato. Tylu rzeczy nie zdołałem Mu powiedzieć. Płacz rwie mi się z duszy. Prawie skowyt.
Z oddali, bo jestem o parę tysięcy kilometrów od Niego. W Norwegii. Gosia jest na miejscu w swoimi wątłymi siłami ogarnia lub choćby się stara, ogarnąć bezmiar dramatu. Słucham radia. Ani słychu o nieznanym Emerycie, który tak wiele znaczył (jak się po dekadach okazało) dla wielu ludzi. Znanych mi i nieznanych. Oto odszedł pełen poświęcenia Nauczyciel, Wychowawca, Wzorzec dla Wielu. 
Nie uwierzycie być może, ale to jeden z najbardziej osobistych kawałków, które w życiu napisałem. Siedzę zapłakany i co chwila wrzucam na FB linki do bardzo emocjonalnych piosenek, które bardzo cenię, a które przewijały się przez nasze wspólne życie. Co Prawda, pod koniec swych dni Tatuś raczej wywyższał ponad inną muzykę klasyczną oraz dostojne, przeważnie historyczne audiobooki. Nawet w przeddzień śmierci, cieszył się, że Mu wysłałem książkę o chrzcie Polski. Nie zdążył go posłuchać. Lata mojej nieobecności w Polsce uaktywniły Jego zainteresowania w dziedzinie Muzyki Klasycznej, odsłuchiwanej bez przerwy w internecie w kanałach "klasycznych" oraz, szczególnie docenianych plikach audiobooków. Pochłaniał je tonami i wiele razy zapewniał mnie, iż w swym życiu nie przeczytał tylu książek co w tych ostatnich latach gdy stały się tak dostępne.
Miał dwa lata gdy zaczęła się wojna. Miał w z niej dwa silnie zapadłe w pamięć wspomnienia. To, że miesiącami jego rodzice co wieczór wynosili na skraj sadu talerze z jedzeniem. I rano odnosiła je młoda żydowska dziewczyna, która kryła się w pobliskim lesie. Bo po chałupach chodziły patrole. 
Drugie, że zimą w jego domu, na dużym stole sowieccy żołnierze rozłożyli dużą mapę gdy się szykowała ofensywa Krakowa.
Potem, wraz ze swym bratem poszli do szkół. Jako pierwsi ze wsi. Skończył Liceum Pedagogiczne w Starym Sączu i z nakazem pracy wyruszył z Mamą na Ziemie Zachodnie. Tam początkowo uczył po wsiach. W Karsiborzu, potem w Toporzyku koło Połczyna Zdroju. Podjął wtedy studia na wydziale chemii Uniwersytetu w Gdańsku. Wiem, że gdy wracał po egzaminach w grudniowy wieczór roku 1970, długo po nocach szeptali z Mamą na temat tego, co widział i słyszał. Bo był w tłumie wysiadających na dworcu gdańskim gdy milicja otworzyła ogień. A On tylko na sesję przyjechał. 
Osiadł na stałe w Połczynie i zaczął uczyć chemii. Najpierw w podstawówce, a potem w Liceum Ogólnokształcącym im. Staszica. Z czasem został w niej wicedyrektorem. Uczynił z chemii przedmiot ceniony i doceniany. Ze swej pracowni uczynił model do naśladowania. Wielu uczniów dostawszy się na wymarzone studia odwiedzało Go i z uznaniem zapewniali, że tak zorganizowanego laboratorium nie mieli u siebie na studiach.  Ja sam wyruszyłem na studia i też mogę potwierdzić, że połczyńska alma mater wyglądała lepiej. 
Potem uderzył Go cios. Utracił po długiej okrutnej chorobie Żonę. Kontynuował pracę, ale czuł się jakby podcięto Mu skrzydła. Mimo to, oddał pracy wszystkie swe siły i serce. Mogą to potwierdzić roczniki, których był w Liceum wychowawcą. Wreszcie gdy przeszedł na emeryturę, postanowił osiąść w przepięknej okolicy, która stanęła dla Polaków otworem. Borne Sulinowo zaczęło przyjmować osiedleńców. Ja i Tato byliśmy jednymi z pierwszych. Gdy podjąłem pracę w wolnych chwilach pomagał mi. Z czasem dzięki Jego pomocnej dłoni założyłem w Poznaniu rodzinę. Zawsze zapraszał nas do siebie z czego korzystaliśmy nieustannie. Po kilka razy w roku. Bardzo nas kochał. Pokochał swego wnuka i Synową. Wiele razy gościł u nas. Przeważnie w święta kościelne. Przez prawie cały czas był administratorem spraw wspólnoty domu, w którym w Bornem mieszkał. Kilka lat oprowadzał też i obwoził turystów, którzy chcieli wysłuchać i obejrzeć atrakcje związane z posowiecką bazą. Potem zaczął niedomagać. Z przekąsem i uśmiechem na ustach powtarzał, że ˝się Panu Bogu starość nie udała˝. Ale najczęściej grał przed nami okaz zdrowia
Jego zadziwiającą cechą było uczestnictwo w korzyściach niesionych przez nowe technologie. Kupił sobie przyzwoitego laptopa, przy pomocy którego po kilka razy w tygodniu rozmawialiśmy. Ja w Norwegii, On w Bornem. Często ˝pod sosenką˝, gdzie uwielbiał odpoczywać wdychając zapach świeżego powietrza przesyconego żywicą sosen. Na bieżąco w terminie dokonywał w internecie przelewów i opłat za usługi i należności. Nawet 3 dni przed śmiercią. Wielu znajomych, przyjaciół i krewnych słysząc o Jego "przyjaźni" z nowymi technologiami, wyrażało podziw a nawet może i coś w rodzaju zazdrości  W ostatnich tygodniach Jego życia byłem w Bornem obecny bardziej, gdyż udało mi się załatwić 3-miesięczny pobyt w Polsce. Ale ten w końcu skończył się. Po powrocie dowiedziałem się, że odgrywał przed nami rolę. A naprawdę było źle. 
Na nieszczęście dopadła Go choroba, która choć przewlekła i zachłanna, nie sprawiała Mu bólu. Centymetr po centymetrze, miesiąc po miesiącu odbierała Go nam, nie zadając mu tortur nieznośnym bólem. I to w tym upatruję swoistej "pułapki", w której ugrzązł. I która nas również wprowadzała w błąd. Do ostatniego dnia odmawiał pomocy szpitalnej. Dopiero w przeddzień, po nocy, zadzwonił do sąsiadek i poprosił, aby wezwały pomoc. W parę godzin po tym - przyjechała Małgosia i była przy nim by z Nim chwilę pogadać i napoić. Pod wpływem leków zasnął w szpitalnym łóżku. Więc Gosia wyjechała, zapewniając, że jutro tez przyjedzie. A nad ranem zadzwonili ze szpitala, że odszedł od nas... 
W historii te słowa wypowiadano pewnie setki milionów razy. Że oto kolejny dobry człowiek, pogodzony z Bogiem, odchodzi do lepszego świata. Tak często, że brzmią jak banał. Ale osoby wierzące tak właśnie czują. Pobyt na tej ziemi zakończył się, ale przypadł w udziale nowy los. Wszelako mimo tego, głos się załamuje i łzy cisną się do oczu. 
Dusza poszła do Boga, ale nas zostawiłeś w smutku i żałobie. I tak trudno jest się pogodzić z bożym wyrokiem. Do tego fatalnie się czuję bo, było nie było, odszedł w tydzień po moim "powrocie" do Norwegii. Trochę Go ta moja Norwegia zabiła. 
Tato, żegnamy Cię dziś. Byłeś dobrym Rodzicem, Bratem, Dziadkiem, Teściem. Znakomitym nauczycielem i wychowawcą. Byłeś wsparciem, doradcą i przyjacielem
Spoczywaj w pokoju. 

Friday, 14 July 2017

3NT3R_MY_R34LM: Abonament 1.0

3NT3R_MY_R34LM: Abonament 1.0: Ten wpis będzie po polsku. Jest to wyraz mojego szczerego  obywatelskiego protestu przeciw gangsterskiemu "skokowi na kasę" mojeg...

Sunday, 2 July 2017

Reading FROST REPORT. January 2017, Poznań, Poland.





























Salmon a'la Piskorzio -łosoś w sosie serowym a' la Ja :P














Do Ziemi obiecanej - rozczarowanie. To Promised Land, disppointment

IHWH miał dobry jednak pomysł z tym Mojżeszem i Narodem Wybranym. Żeby wpuścić do lokalu dopiero po czterdziestu latach. Jak zepsute Egiptem pokolenie wymrze. U nas w Polsce po PRL do czegoś podobnego nie doszło i ku wielkiej rozpaczy u steru władzy i przy własności stoją nadal ludzie, którzy nie odróżniają interkomu od Kominternu. 

Jehova had pretty good idea with his Moses and Chosen Nation. To wait out and let people into the salon after fourty years. Patiently wait til generation spoiled by Egypt would extinct. We, in post communist Poland did not have this opportunity. And therefore we still suffer, for at power and at ownership we still have folks that still cannot see that there IS a difference between intercom and Comintern... 

Saturday, 1 July 2017

Lato w okolicy.v1.0 Wycieczka na archipelag w bliskim sąsiedztwie (Sjernarøy Runde)

Lato się zaczyna. Okoliczne plantacje jodełek dostały na dzień dobry trochę deszczu i od razu widać po odrostach, że soki pompują w igiełki, ledwo z gruntu nie wyskoczą. 😉
O, i jeszcze dlatego lato dostało "zaliczenie", że poziomki są! Dojrzałe. Słodziusieńkie i pachnące jak w Ojczyźnie.
Pokażę je na zdjęciach w trakcie wyprawy. Nieco później.  
Jak zobaczysz, życie czasem się składa z miłych chwil. To właśnie ten dzień. Nie zepsuje Ci go żaden terrorysta czy oszołom z wiadomości. 

Na parkingach latem się tu zagęszcza. W sklepach takoż. Dziewoje zaczynają łazić między półkami boso. I w kamizelkach ratunkowych. Zrobiłem jedną fotkę z dala, bo się trochę bałem, że zaliczę w łeb koszykiem. Za niespytanie
 
 Zanim na wakacje przyjedzie do mnie Małgosia, postanowiłem na rowerze zrobić "razviedku bojam" (ros. "rozpoznanie walką"). A dokładniej, "własnoręcznie" przejechać się rowerem po nader malowniczej okolicy. W zeszłym roku, gdy Gosia była ze mną, ojciec naszego Gospodarza, u którego wynajmuję starą chatkę, zabrał nas oboje ze swoją żoną na wycieczkę łodzią. Zachęcali nas wtedy bardzo aby wybrać się kiedyś na rowery. Wyglądało to z pokładu łodzi nader zachęcająco. Jak może pamiętacie, pochodzę z Połczyna-Zdroju. To nieduże uzdrowisko położone w dolince, ok. 50 km na południe od Kołobrzegu. Ale gdy się wsiądzie do pojazdu albo na rower i wyruszy w stronę Poznania, to tuż za miastem wjeżdża się w tzw. Szwajcarię Połczyńską, opiewaną w przewodnikach po Polsce jako jeden z najpiękniejszych rejonów zachodniej Polski. Choć większość kierowców narzeka że zbyt liczne zakręty bywają upierdliwe. Ale bez nich ta okolica nie byłaby piękna...
I tak sobie płynęliśmy we czwórkę a nasz "kapitan", pan Olav stwierdził, że wg Norwegów, jest to  jeden z najpiękniejszych fragmentów Norwegii, tej "niefiordowej". I tak mi się skojarzyło jakoś. "Sierceszczypatiel'no". Zatęskniło się za rodzinnymi stronami, ale nie będziemy tu o Połczynie gadać. 
     Od mojej Gosi po wielokroć słyszałem, że gdy komuś w Polsce ze swych bliższych i dalszych znajomych mówi, iż była czy też że ja byłem - w Norwegii, to słyszy bardzo często takie "OOOOOCH!! A ja tak marzę, żeby tam pojechać..." Cóż, prawda jest taka, że pojechać warto. A bilety też nie są drogie. Jest tylko mały problem, gdy się tu przyjedzie. Drożyzna. Przez wyjątkowo duże "De". 😓
NB, ja takich głosów tęsknoty za niespełnionym marzeniem odwiedzenia Norwegii nie słyszę, tylko Gosia. Normalne. W końcu ja jestem TU, a wokół sami ludzie, którzy o Norwegii nie marzą, bo już przyjechali. Marzą o czymś zgoła innym. Ale nie wiem, o czym.

Przygotowania: w sieci wyszukałem odpowiedni fragment mapy. To te dwa poniższe zdjęcia. Zrobiłem sobie powiększenie aby zidentyfikować położenie ewentualnego sklepu, bo słyszałem, że tam jest. Znalazłem jeden. Co prawda przy głównym szlaku, ale na maciupkiej wyspie. 


Żeby było bardziej obrazowo. 💁
Bodaj największa z grupy wysp (nazywam ją tu "archipelagiem") nosi nazwę Sjernarøy. Stąd nazwa rowerowej trasy:
Sjernarøy Runde. Kilkanaście km, nie wiem dokładnie ile. Do końcowej wyspy Bergøy. a potem trzeba wrócić na przystań skąd się zaczęło. Więc może będzie tak do trzydziestu?
A może raczej ta okolica się tak nazywa? Bo wyspa chyba jest jednak "Kościelna"...

Jeśli się przyjrzeć, to jest to sześć większych wysp i dziesiątki jeśli nie setki - mniejszych. Ale większe z nich są połączone mostami. Wyjątkiem jest wyspa Nord Hidle. Najbardziej na wschód leżąca z tych dużych. Niestety, cieśnina między najbliższą z okolicznych dużych wysp jest dość szeroka. Myślę, że  z pól kilometra. A ruch nie jest na tyle duży aby budować tam tak długi most. Nie opłaci się. Bądź co bądź, jest to miejsce z dala od traktów handlowych, ośrodków przemysłu i td. więc póki co, pływają tam promy samochodowe i pasażerskie. Ale kto wie, może się to kiedyś zmieni. Na razie, korzyści z budowy są zbyt małe.

Sama trasa  Sjernarøy Runde zaczyna się od przystani na wyspie Helgøy. Jak się dobrze przyjrzeć, to trasa ma kształt nieco "szorstko" wyglądającego arkana czy innego lassa. Mam na myśli to, że zaczyna się od przystani, potem się wije między wyspami połączonymi przez najróżniejszej wielkości mosty i mostki. Wreszcie u swego "kresu" - dociera do wyspy Bergøy, którą okrąża. Potem wraca się do początkowej przystani.  

A więc od początku: Najpierw się załadowałem na prom samochodowy w Judabergu. Rower mi damulka zastawiła swym SUV-em tak, że ledwo wyszedłem zza niego by wskrabać się na górny pokład i bilet kupić. Zapytana powiedziała, że mam się nie obawiać. Rowerem wyjadę, gdyż ona wysiada na następnym przystanku - wyspie Ombo. A Helgøy jest kolejnym. Bilet kupiłem, ale zaczęło mnie nosić po pokładzie samochodowym. W jednej z przyczep było stado owiec. W poprzedzającym ją pickupie przez deski smętnie spoglądał na mnie pies pasterski. Pogłaskałem go patrząc w ślipia. Tak się ucieszył, że ogonem zaczął merdać. Aż za intensywnie. I poobijał go sobie o burty. Bidul.
A ja zacząłem się przyglądać szczegółom. I na bębnie do wciągania kotwicy (pewnie ma to jakąś fachową nazwę, ale nie znam) ze zdumieniem zauważyłem tabliczkę znamionową rodem z Torunia. Firma Towimor SA. Być może sam prom też jest z Polski? Ktoś mnie w Barcelonie zapewniał, że tamtejsze promy pasażerskie są z Gdańska, a rękę bym dał sobie odjąć, że były identyczne jak te, którymi się pływa po regionie Rogaland, czyli po Stavanger i okolicach. 
 

Ostatnie ostrzeżenie
Zabieram Cię na wyprawę, która zajęła mi wiele godzin i przyniosła plon w postaci ponad stu zdjęć. Wprawne oko dostrzeże być może, iż niektóre obiekty się powtarzają. Jednak będąc samemu uczestnikiem ekskursji, nie zdawałem sobie z tego zbytnio na bieżąco sprawy. Zaręczam, że pstrykając zdjęcia w różnych momentach, z różnych ujęć wreszcie, miałem wrażenie ich unikatowości. Tak więc czułem się nieco jakby lekkim piórem nasz Wieszcz Adaś M. malował pejzaże i opisy przyrody. On znajdował pióro lekkim, ja natomiast miałem kamorrę, która mi już parę ładnych zdjęć sprokurowała. A więc: zapraszam na wyprawę tych wszystkich, którzy mają cierpliwość i nie zasną ani się nie przestraszą stu zdjęć. Zrobiłem je pedałując i w te, i we wte. Dlatego nie miałem czasem pewności/ świadomości, iż dane miejsce już cyknąłem, wszak było to "jadąc tam", a teraz jest "z powrotem".  
To podróż dla cierpliwych, maniaków, lub tych którzy marzą o Norwegii (powtarzam: nie jest to zbyt trudne aby tu dotrzeć) ale jakoś się nie składało...

Zresztą nie ma musu, można sobie przyjemności dawkować. Nikt, kto się nie czuje na siłach, nie musi brać całości "na jedno posiedzenie". 


   Na początku, po wyładowaniu się z promu linii 81, zauważyłem 3 rzeczy, które pokrótce omówię ilustrując poniższymi zdjęciami. Jeden aspekt to kategoria "przyroda", a dwa kolejne to "cywilizacyjne". Ponieważ w trakcie podróży towarzyszyły mi nader często, więc je zarysuję na samym wstępie. 
Nie mam pojęcia, jak się te kwiat nazywa.Zauważyłem jednak, że na wszystkich wyspach, także na mojej Finnøy, osładza krajobrazy swą powszechną obecnością. 
Jeśli znasz jego nazwę, to mi ją podaj, proszę.

Dwa poniższe obrazki to znak drogowy spotykany na mojej trasie co kilkaset metrów (czyli były tego dziesiątki wzdłuż szlaku!) oraz studzienki burzowe, żeby paskudztw nie nawlatywało. To "M" na znaku oznacza, że choć droga co prawda jest szeroka cały czas na jedno zaledwie auto, to właśnie w tym miejscu jest "MIJANKA"... Droga się rozszerza, żeby móc zjechać i przepuścić kogoś z przeciwka. 
A co...

wyspa Helgøy



Charakterystyczna jest dla Sjernarøy Runde jeszcze jedna właściwość. Co rusz biegnie takimi malowniczymi przełomami, które dekady temu ktoś pewnie wiertłami lub dynamitem porobił aby pojazdy nie miału problemu z dotarciem wszędzie. 



Moja kamera, gdy robię zdjęcia, troszkę przekłamuje. Mam na myśli to, że kolory i kontrast wychodzą na surowym zdjęciu bardzo miernie. Wszystkie fotki musiałem nieco przyciemnić i zwiększyć kontrast. Zajęło mi to czasu, że ho ho. Wróciłem na Finnøy około 15 tej, a teraz już po 23-ej jest Ale kolory są teraz oddane myślę, dość wiernie. Nota bene, przez niemal cały zas mej wyprawy, pogoda była słoneczna. Niebo bez chmur. Niemal idealne.



wyspa Talgje

 Cała masa przystani i osiedli domków letniskowych. Prywatnych i pod wynajem. Miejsce to (cały archipelag) jest bardzo znane wśród bogatych mieszkańców leżącego nieopodal na stałym lądzie Stavanger. Ponoć, gdy ktoś chce zaszpanować, to kupuje sobie gdzieś tu w okolicy domek na lato i miejsce do cumowania łodzi czy jachtu. A co się ma promem z bogatymi inaczej gnieść. Tu od razu mała dygresja. To się potwierdziło z tym bogactwem już na promie, gdyż wjechało wraz ze mną na wyspę bardzo wiele nader luksusowych aut na niemieckich numerach. To po Norwegach następna, bodaj jedyna grupa, która tu przyjeżdża na wakacje. Jestem oczywiście jeszcze JA, ale to osobna historia... 😜
Dygresja kolejna, taka mała mściwa "sadysfakcja", że Norwegia, przynajmniej ta w mojej okolicy to bodaj jedyny w Europie region, gdzie Niemcy mają bardzo złą prasę. Kiedyś o tym opowiem szerzej. ale wielu okolicznych Norwegów (dodam: rybaków- o ułatwi odgadnięcie zagadki) uważa ich za ni mniej ni więcej ale ludzi o lepkich łapkach. Szok dla Polaka, co?!





 Już na wstępie- miejsce postojowe. Kulturalne, schludne stoliki z ławami.


Nieco dalej (totalne zadupie-in the middle of nowhere), mała chatka. Po podjechaniu - okazuje się toaletą. Także dla inwalidów, a jakże...

  
 
 Most Sjernarøy z perspektywy. Już po przejechaniu.




wyspa Tjul
 Dość swojsko brzmiąca nazwa wysepki (czytaj "ciul"). Na przywitanie - parking przy miłych skałkach.


 Czasem, gdy miałem przesyt malowniczością, stawałem na poboczu i robiłem zdjęcia wokół z jednego miejsca. To właśnie jedna z takich sytuacji.



Poziomki, cześć pierwsza. Tych nie jadłem, bo mało było. Się bałem, że przyrodę lokalną zubożę.


wyspa "kościelna"  Kyrkøy
 Kyrke to po ichniemu "kościół" właśnie.
W dół spojrzałem. 

 Urokliwa dość zatoczka. Położona dość nisko. Zdjęcie nie oddaje tego w pełni. Ale zapowiadało się miło.
Gdy wracałem na prom - zjechałem pobliską drogą i ta zatoczka okazała się jeszcze przytulniejsza niż widziana z góry.

Znak drogowy nieopodal wskazał drogę ku kościółkowi. Zza wzgórza się wychynęła wieżyczka.

 Zamknięty akurat. Za kamiennym płotem siedziała jakaś para. Może gdybym poprosił, to by otworzyli, ale dałem spokój. Obejrzałem sobie za to przykościelny cmentarzyk.


 Pochowano na nim lokalna sławę. Literata, polityka, Alfreda Hauge. Tu się urodził i mieszkał. Zdobył wiele krajowych nagród. W swej twórczości rozsławiał życie na okolicznych wyspach Rogalandu oraz pisał cykl powieści o dziewiętnastowiecznym pionierze osadnictwa w USA, Clengu Peersonie. Na podstawie jednej z jego powieści napisano operę wystawioną w Oslo w 1973r.







wyspa Eriksholmen



 Na początku napisałem, że w trakcie "teoretycznego rozpracowywania" mapy, natknąłem się na jeden jedyny oznaczony w sposób jednoznaczny - sklep. Sieci Joker. Gdy przypatrzyłem się na mapie, gdzie go posiało, to się za głowę złapałem. Czy ich pogięło!?!? Malutka wysepka, pomiędzy dużymi, pełnymi dacz i przystani. Daleko od promów, ludzkich siedzib. Sprawiała wrażenie (na mapie, of course), że właściwie jest na moście... 
Aż tam osobiście dojechałem. Najpierw był czarująco nęcący przełom. Zaparkowane auto. "Oho", myślę sobie, "wykrakałem. Muszą na poboczu stawać, bo się przy samym kiosku nic nie zmieści"...

 Minąłem zatem to auto. Patrzę na lewo, a tu na pionowej ścianie POZIOMKI... Całe stada!! Nie wytrzymałem, zjadłem chyba z garść. Aromatyczniuchne, że paluszki lizać. (Bo serwetek nie dali...) 😋


No to w prawo patrzę. Cudności! Tak malowniczo położonego sklepiku od lat nie widziałem. Dałem tu poniżej dwa zdjątka. Na miejscu oczywiście zadaszona ława ze stołem, coby móc zjeść w miłym otoczeniu i towarzystwie. Całość jakby oparta plecami o pobliską stroma skałkę. Przed wejściem stacja benzynowa, w dole zjazd do małej przystani. Kompresor do pompowania dętek, nieduży parking, bankomat... 


 Ale, komu w "de", temu "ce". Wsiadłem na siodełko,  pełen podziwu dla przepięknej lokalizacji Jokera, a tu za zakrętem na poboczu Volvo sobie stoi. Czerwone 😁

A ja nic, dalej depcę po pedałach.

most Aubo i...


wyspa Aubo

 W polu widzenia mam przystań i nieduży, niski mosteczek kamienny, Za chwilę ostatni punkt programu - wyspa Bergøy. Tam będzie wspomniana na początku "pętelka".




wyspa Bergøy


 uOwiecki wełniane. Pasą się, mają wszystko w okolicach ogonka.



Ach, kolejna cywilizacyjna zdobycz. Siatki ochronne na stromych zboczach. No bo przecie coś może na łeb jadącym zlecieć. 


 Teraz robię objazdówkę, czyli okrążę wyspę i wrócę tą samą trasą. 
 Okolica bardzo odludna. Rzadko rozsiane domki, niektóre dość wiekowe, stylowe. Przynajmniej takie wrażenie chcą robić...
 


Poniższe zdjęcie nie oddaje całości, ale aż przystanąłem. Ta ściana była zatrważająco stroma. Ale głodomory wełniane jednak tam wlazły! Nie żeby u podnóża paszy brakowało. Tak po prostu. Bo się dało...
 



Trochę tajemnicze uroczysko. Grube świerki, niektóre pochylone.
  
 Za chwilkę jak się okazało, była niewielka przystań pn. Nesheim. Przyjemna pani sprzedawczyni dała mi mapkę i wyjaśniła, że tu także przypływają promy, ale wyłącznie pasażerskie. Fakt, ciężarówka by tu chyba jednak rady nie dała. Wyjątkowo, z racji uformowania terenu, na Bergøy prawie nie było mijanek. 
Czyli tu także jest możliwość dopłynięcia i odpłynięcia z/na "moją" Finnøy. A więc już ponadto wiem, że sklepy są dwa na archipelagu. Jakiś niesieciowy. Ceny minimalnie droższe niż w Joker. Ale następnym razem, już z Gosią, pewnie tu coś kupimy.


 Przystanie, fajne skałki nadbrzeżne...

Mały cmentarzyk z uczuciem wkomponowany w przydrożną polanę... 
Spokój...

I oto firma sprzedająca porąbane szczapy drewna na kominek. Ponieważ malowniczo się znowu zrobiło, to znowu zrobiłem zdjęć naokoło...



 Minąłem niewielkie śródlądowe jezioro. Przyozdobione widocznymi z oddali białymi wodnymi liliami . Niestety zdjęcia nie zrobiłem bo było bardzo wąsko, ja jechałem z góry, a coś z naprzeciwka też jechało, więc musiałem to coś wyminąć. Nie było czasu po aparat sięgnąć, tylko się skupić musiałem. I jezioro ziuuut! umknęło. Jak też żółw w dowcipie.

Nader sympatyczne cielaczki za to się pojawiły. Ten w drugim rzędzie tak fajnie się wsparł o kolegę łbem. Miłe mordy. Nie to, co w "Panoramie" czy innych "Wiadomościach"...
 Po drugiej stronie szosy, w dole  owce-zabójcy.  Żują. Może gumę, może inne cóś. Unoszą łby. Patrzą ponuro na ruch uliczny powyżej i knują, komu by tu przywalić...
 Bardzo strome zbocze, o dziwo porośnięte jednak niespadłymi drzewami. Kwestia czasu. Kiedyś zlecą...
 
Wiem, że już za paręset metrów będzie ten mały kamienny mostek na Bergøy i czeka mnie droga powrotna. 


 Już nieopodal mostek, po lewej. Za kadrem. Jużem, "Już witał się z gąską"... Kiedy nagle usłyszałem dźwięki przyprawiające o dreszcze. Włoski mi się zjeżyły. Poczułem się jakbym się oto znalazł pośród średniowiecznej komedii Jabberwocky albo Świętego Graala Monty Pythonów. 
Hałas na wysokościach. Niesamowity, napełniający niepokojem. Zszedłem z roweru i spróbowałem nagrać dochodzące znad głowy przejmujące dźwięki. Naprawdę pietra miałem. Niestety, mikrofon komórki nie oddaje w pełni nieomal "grozy", bo lekki zefirek tu brzmi dość donośnie i zagłusza te odgłosy. W rzeczywistości było to o wiele wyraźniejsze. Proszę użyć linków do YouTube'a (te fioletowe odsyłacze z prawej. Działają. Za pozostałe nie ręczę.



Troszkę dłuższy kawałek... się niestety nie zmieścił. Może jako link się uda obejść rozmiar, bo trochę ponad 100MB mu się przydarzyło. Ato jest limit dla tego bloga. Popróbuję obejść to wrzucając do YouTube... 

Poszło jakoś...   ponad minutowy klip (nr 2)


 Przyznasz, że można się zmieszać niemnożko... Zwłaszcza, że a o tym nie wspomniałem, w czasie tej wyprawy w powietrzu było od dźwięków raczej ubogo. 
Pedałując słyszy się tu tylko mewy co jakiś czas. I wróble też ćwierkały. Mimo uroku trasy, z całym szacunkiem muszę podkreślić, że "moja" Finnøy jest o niebo bardziej rozśpiewana wszechobecnymi lokalnymi ptaszętami, ptaszynami i ptaszyskami. I drze się toto na pełen potencjometr latem. No to teraz wyjaśniłem, żeby ci uzmysłowić tę kontrastowość sytuacji, gdy sobie jedziesz pośród cichych raczej wróbelków, a tu nagle groza... 😱

 Kamienny mosteczek, uginasie. Opuszczam Bergøy.


Wracam, zaczynają się pewnie powtórki trasy, z innej strony podpatrzone. Z góry przepraszam, nie zauważyłem gdy je zdejmowałem. 


Na następnych dwóch zdjęciach widok z kilkuset metrów na ten tajemniczo brzmiący przed chwilą fragment wyspy. Jako jaśniejsze plamki - widać siedzące w koronach drzew ptaki.  Drzewa w tym miejscu były nader rozłożyste, droga wąska, skała blisko jezdni położona więc wrażenie było takie, jakby dźwięki owe dochodziły dokładnie sponad głowy. Jeden w trakcie mojego filmowania odleciał. Zauważyłem że był popielaty i wielkości bociana. Aż się ciśnie na usta, że to żurawie. Dwa dziś widziałem jak ulatywały znad brzegu. Ale z tego co pamiętam ze szkoły i z wiersza Wieszcza Andrzeja Waligórskiego, żurawie to raczej duże ptaszyny, które wysoko nie gniazdują. No nic, zaparkowałem pytanie, co to mogło być posławszy je do imć dyrektora dr. Andrzeja Kruszewicza. Wybitnego ornitologa, dającego wspaniałe mini-wykłady na falach radiowej Trójki. Mam nadzieję, że uda mu się otworzyć pliki i rozpozna. 
 
 


A gdy się obrócić, to tuż obok - domek z fikuśnym kamiennym kominem...



 Zjechałem w boczną drogę do szkoły podstawowej. Teraz wakacje, więc nikt nie mnie precz pogoni. Mają fajne widoki z okien i własną przystań oraz altankę na grilla. Mama naszego gospodarza mówiła ongiś, że niejednokrotnie jako nauczycielka była tu na zajęciach i z rowerową wycieczką z uczniami z Finnøy. I żeby tu podjechać rowerem jak będzie okazja. Warto było. 
Widoki ze szkolnego podwórka:


A to sam szkolny budynek widziany od dołu, znad morza.



Teraz wracam na główny szlak. Znowu przystanie, dacze, mosty...


 I poziomki. Te niedojedzone.
Przystań w dole, przy miniętym właśnie urokliwym sklepiku na wyspie Eriksholmen.
 





Dzika róża i czarny bez. Kwitną i pachną, że aż zatyka...

 Ponieważ do początkowej przystani, tj. do początku, a zarazem końca mej eskapady, zostało niedużo kilometrów a czasu aż nadto, postanowiłem znów zjechać w dół ku przytulnej przystani, o jakiej wspomniałem u zarania wyprawy (w pierwszych chwilach, takie nie całkiem ostre zdjęcie było). 

 Naprawdę zacisznie. 

 Znowu wjechałem na "ciulową wyspę". I dopiero wracając zobaczyłem, że nazwa ze wszech miar adekwatna. Oto wśród przydrożnej łąki... CIUL! Pozwolę sobie domniemywać, że to jakiś pra-nordycki obiekt kultu fallicznego. Wystaje taka fujara na ponad 2 metry nad glebę i erektuje na wszystkie strony... 😝 

 Znowu miłe skałki na "wyspie ciula". Tym razem mnie żegnają. Niedługo przystań.


 Za rogiem przydrożny drogowskaz z napisem Joker. Zjeżdżam w odnogę. Jest. TRZECI sklep. Nie za duży. Fajny parking i miejsce do zabaw dla dzieciaków... w kamizelkach ratunkowych. Batuta. Piski i śmichy. Jak dzieci normalnie, jak dzieci... 😎

 Przystań dla zakupowiczów, a jakże...
 I wreszcie na końcowo-początkowej przystani jestem. Do promu wg rozkładu jeszcze ze 20 minut. Rozejrzę się po obiektach. A nuż coś zabawnego się trafi?

 Tuż obok jakaś firma akwakulturowa. Ale zwiedzanie tylko na wcześniej umówione terminy, a w soboty to już ani ani...

 Przy poczekalni- kibelek dla inwalidów. Iiii.... Jest Buahahahahaaa! jak z "Misia" S. Barei. Papier toaletowy na kłódkę. Może nawet lepsze to niż klasyczne sztućce na łańcuchu w barze "Apis".


No to jeszcze parę selfie na dokładkę....
 
 

 
 Here comes the big one.  Woda zmienia się przy brzegu w kipiel. 
Hamowanie z piskiem... FAL chyba... 😊
 Na pokładzie luzik, pustawo, kulturalnie, można i na górny pokład sobie pójść. Stoliczki są i ławy. 🙆


 Wyższe pięterko.



 I tu się rozstaniemy. Zbliżamy się do nabrzeża Judabergu na wyspie Finnøy. To była sobota, godzina czternasta z minutami. 
Teraz jest już północ, ale postanowiłem sobie twardo, że za świeżej pamięci dziś jednym ciągiem pokomentuję. Wszystkie zdjęcia. Żeby nie umknęło. Jutro tylko drobne kosmetyczne poprawki i uzupełnienia. Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre zdjęcia się spodobały. To był naprawdę bardzo miło spędzony dzień. Aż nie mogę się doczekać, aby te momenty powtórzyć z Żoną. Dziękuję za poświęcony mi czas.
 A teraz DOBRANOC...






PS. Zagadka tajemniczych dźwięków chyba definitywnie rozwiązana. Pan Dyrektor Kruszewicz oświadczył w mailu, że to prawdopodobnie czaple (siwe). I że nie jest to ich typowy odgłos, ale raczej gdy młode osobniki żebrzą w kolonii o pokarm. https://www.youtube.com/watch?v=C7QgjS1kvhc
Gdy sięgnę pamięcią, to rzeczywiście te własnie ptaki widziałem, nie żurawie. Były sylwetką c prawda podobne ale niższe, tak około 1m. Co nie umniejsza faktu, że dźwięki dobiegające z przydrożnego "czaplińca", bo tak się fachowo takie lęgowisko nazywa, były bardzo straszne. W opisie gatunku ornitolodzy piszą, że dźwięk ten to "donośny frank" i że przy gnieździe czapla skomle i skrzeczy. I to by się zgadzało...

PPS. (niefajno kojarzący się skrót swoją drogą 😈): ów nierozpoznany przeze mnie kwiatek dzięki obeznaniu mojego Przyjaciela dr. Piotra został zidentyfikowany jako NAPARSTNICA. Dzięki, Piotrze! 👍
  

do Bożego Narodzenia AD 2019 niedaleko

    Z a miesiąc już będę w Kraju. Długo mnie nie było. Od maja. A przynajmniej tak się czuję (Gosia mnie koryguje że nie aż tak długo, No...