Lato się zaczyna. Okoliczne plantacje jodełek dostały na dzień dobry trochę deszczu i od razu widać po odrostach, że soki pompują w igiełki, ledwo z gruntu nie wyskoczą. 😉
O, i jeszcze dlatego lato dostało "zaliczenie", że poziomki są! Dojrzałe. Słodziusieńkie i pachnące jak w Ojczyźnie.
Pokażę je na zdjęciach w trakcie wyprawy. Nieco później.
Jak zobaczysz, życie czasem się składa z miłych chwil. To właśnie ten dzień. Nie zepsuje Ci go żaden terrorysta czy oszołom z wiadomości.
Na parkingach latem się tu zagęszcza. W sklepach takoż. Dziewoje zaczynają łazić między półkami boso. I w kamizelkach ratunkowych. Zrobiłem jedną fotkę z dala, bo się trochę bałem, że zaliczę w łeb koszykiem. Za niespytanie
Zanim na wakacje przyjedzie do mnie Małgosia, postanowiłem na rowerze zrobić "razviedku bojam" (ros. "rozpoznanie walką"). A dokładniej, "własnoręcznie" przejechać się rowerem po nader malowniczej okolicy. W zeszłym roku, gdy Gosia była ze mną, ojciec naszego Gospodarza, u którego wynajmuję starą chatkę, zabrał nas oboje ze swoją żoną na wycieczkę łodzią. Zachęcali nas wtedy bardzo aby wybrać się kiedyś na rowery. Wyglądało to z pokładu łodzi nader zachęcająco. Jak może pamiętacie, pochodzę z Połczyna-Zdroju. To nieduże uzdrowisko położone w dolince, ok. 50 km na południe od Kołobrzegu. Ale gdy się wsiądzie do pojazdu albo na rower i wyruszy w stronę Poznania, to tuż za miastem wjeżdża się w tzw. Szwajcarię Połczyńską, opiewaną w przewodnikach po Polsce jako jeden z najpiękniejszych rejonów zachodniej Polski. Choć większość kierowców narzeka że zbyt liczne zakręty bywają upierdliwe. Ale bez nich ta okolica nie byłaby piękna...
I tak sobie płynęliśmy we czwórkę a nasz "kapitan", pan Olav stwierdził, że wg Norwegów, jest to jeden z najpiękniejszych fragmentów Norwegii, tej "niefiordowej". I tak mi się skojarzyło jakoś. "Sierceszczypatiel'no". Zatęskniło się za rodzinnymi stronami, ale nie będziemy tu o Połczynie gadać.
Od mojej Gosi po wielokroć słyszałem, że gdy komuś w Polsce ze swych bliższych i dalszych znajomych mówi, iż była czy też że ja byłem - w Norwegii, to słyszy bardzo często takie "OOOOOCH!! A ja tak marzę, żeby tam pojechać..." Cóż, prawda jest taka, że pojechać warto. A bilety też nie są drogie. Jest tylko mały problem, gdy się tu przyjedzie. Drożyzna. Przez wyjątkowo duże "De". 😓
NB, ja takich głosów tęsknoty za niespełnionym marzeniem odwiedzenia Norwegii nie słyszę, tylko Gosia. Normalne. W końcu ja jestem TU, a wokół sami ludzie, którzy o Norwegii nie marzą, bo już przyjechali. Marzą o czymś zgoła innym. Ale nie wiem, o czym.
Przygotowania: w sieci wyszukałem odpowiedni fragment mapy. To te dwa poniższe zdjęcia. Zrobiłem sobie powiększenie aby zidentyfikować położenie ewentualnego sklepu, bo słyszałem, że tam jest. Znalazłem jeden. Co prawda przy głównym szlaku, ale na maciupkiej wyspie.
Żeby było bardziej obrazowo. 💁
Bodaj największa z grupy wysp (nazywam ją tu "archipelagiem") nosi nazwę Sjernarøy. Stąd nazwa rowerowej trasy:
Sjernarøy Runde. Kilkanaście km, nie wiem dokładnie ile. Do końcowej wyspy Bergøy. a potem trzeba wrócić na przystań skąd się zaczęło. Więc może będzie tak do trzydziestu?
A może raczej ta okolica się tak nazywa? Bo wyspa chyba jest jednak "Kościelna"...
Jeśli się przyjrzeć, to jest to sześć większych wysp i dziesiątki jeśli nie setki - mniejszych. Ale większe z nich są połączone mostami. Wyjątkiem jest wyspa Nord Hidle. Najbardziej na wschód leżąca z tych dużych. Niestety, cieśnina między najbliższą z okolicznych dużych wysp jest dość szeroka. Myślę, że z pól kilometra. A ruch nie jest na tyle duży aby budować tam tak długi most. Nie opłaci się. Bądź co bądź, jest to miejsce z dala od traktów handlowych, ośrodków przemysłu i td. więc póki co, pływają tam promy samochodowe i pasażerskie. Ale kto wie, może się to kiedyś zmieni. Na razie, korzyści z budowy są zbyt małe.
Sama trasa Sjernarøy Runde zaczyna się od przystani na wyspie Helgøy. Jak się dobrze przyjrzeć, to trasa ma kształt nieco "szorstko" wyglądającego arkana czy innego lassa. Mam na myśli to, że zaczyna się od przystani, potem się wije między wyspami połączonymi przez najróżniejszej wielkości mosty i mostki. Wreszcie u swego "kresu" - dociera do wyspy Bergøy, którą okrąża. Potem wraca się do początkowej przystani.
A więc od początku: Najpierw się załadowałem na prom samochodowy w Judabergu. Rower mi damulka zastawiła swym SUV-em tak, że ledwo wyszedłem zza niego by wskrabać się na górny pokład i bilet kupić. Zapytana powiedziała, że mam się nie obawiać. Rowerem wyjadę, gdyż ona wysiada na następnym przystanku - wyspie Ombo. A Helgøy jest kolejnym. Bilet kupiłem, ale zaczęło mnie nosić po pokładzie samochodowym. W jednej z przyczep było stado owiec. W poprzedzającym ją pickupie przez deski smętnie spoglądał na mnie pies pasterski. Pogłaskałem go patrząc w ślipia. Tak się ucieszył, że ogonem zaczął merdać. Aż za intensywnie. I poobijał go sobie o burty. Bidul.

A ja zacząłem się przyglądać szczegółom. I na bębnie do wciągania kotwicy (pewnie ma to jakąś fachową nazwę, ale nie znam) ze zdumieniem zauważyłem tabliczkę znamionową rodem z Torunia. Firma Towimor SA. Być może sam prom też jest z Polski? Ktoś mnie w Barcelonie zapewniał, że tamtejsze promy pasażerskie są z Gdańska, a rękę bym dał sobie odjąć, że były identyczne jak te, którymi się pływa po regionie Rogaland, czyli po Stavanger i okolicach.
Ostatnie ostrzeżenie.
Zabieram Cię na wyprawę, która zajęła mi wiele godzin i przyniosła plon w postaci ponad stu zdjęć. Wprawne oko dostrzeże być może, iż niektóre obiekty się powtarzają. Jednak będąc samemu uczestnikiem ekskursji, nie zdawałem sobie z tego zbytnio na bieżąco sprawy. Zaręczam, że pstrykając zdjęcia w różnych momentach, z różnych ujęć wreszcie, miałem wrażenie ich unikatowości. Tak więc czułem się nieco jakby lekkim piórem nasz Wieszcz Adaś M. malował pejzaże i opisy przyrody. On znajdował pióro lekkim, ja natomiast miałem kamorrę, która mi już parę ładnych zdjęć sprokurowała. A więc: zapraszam na wyprawę tych wszystkich, którzy mają cierpliwość i nie zasną ani się nie przestraszą stu zdjęć. Zrobiłem je pedałując i w te, i we wte. Dlatego nie miałem czasem pewności/ świadomości, iż dane miejsce już cyknąłem, wszak było to "jadąc tam", a teraz jest "z powrotem".
To podróż dla cierpliwych, maniaków, lub tych którzy marzą o Norwegii (powtarzam: nie jest to zbyt trudne aby tu dotrzeć) ale jakoś się nie składało...
Zresztą nie ma musu, można sobie przyjemności dawkować. Nikt, kto się nie czuje na siłach, nie musi brać całości "na jedno posiedzenie".
Na początku, po wyładowaniu się z promu linii 81, zauważyłem 3 rzeczy, które pokrótce omówię ilustrując poniższymi zdjęciami. Jeden aspekt to kategoria "przyroda", a dwa kolejne to "cywilizacyjne". Ponieważ w trakcie podróży towarzyszyły mi nader często, więc je zarysuję na samym wstępie.
Nie mam pojęcia, jak się te kwiat nazywa.Zauważyłem jednak, że na wszystkich wyspach, także na mojej Finnøy, osładza krajobrazy swą powszechną obecnością.
Jeśli znasz jego nazwę, to mi ją podaj, proszę.
Dwa poniższe obrazki to znak drogowy spotykany na mojej trasie co kilkaset metrów (czyli były tego dziesiątki wzdłuż szlaku!) oraz studzienki burzowe, żeby paskudztw nie nawlatywało. To "M" na znaku oznacza, że choć droga co prawda jest szeroka cały czas na jedno zaledwie auto, to właśnie w tym miejscu jest "MIJANKA"... Droga się rozszerza, żeby móc zjechać i przepuścić kogoś z przeciwka.
A co...
wyspa Helgøy
Charakterystyczna jest dla Sjernarøy Runde jeszcze jedna właściwość. Co rusz biegnie takimi malowniczymi przełomami, które dekady temu ktoś pewnie wiertłami lub dynamitem porobił aby pojazdy nie miału problemu z dotarciem wszędzie.
Moja kamera, gdy robię zdjęcia, troszkę przekłamuje. Mam na myśli to, że kolory i kontrast wychodzą na surowym zdjęciu bardzo miernie. Wszystkie fotki musiałem nieco przyciemnić i zwiększyć kontrast. Zajęło mi to czasu, że ho ho. Wróciłem na Finnøy około 15 tej, a teraz już po 23-ej jest Ale kolory są teraz oddane myślę, dość wiernie. Nota bene, przez niemal cały zas mej wyprawy, pogoda była słoneczna. Niebo bez chmur. Niemal idealne.
wyspa Talgje
Cała masa przystani i osiedli domków letniskowych. Prywatnych i pod wynajem. Miejsce to (cały archipelag) jest bardzo znane wśród bogatych mieszkańców leżącego nieopodal na stałym lądzie Stavanger. Ponoć, gdy ktoś chce zaszpanować, to kupuje sobie gdzieś tu w okolicy domek na lato i miejsce do cumowania łodzi czy jachtu. A co się ma promem z bogatymi inaczej gnieść. Tu od razu mała dygresja. To się potwierdziło z tym bogactwem już na promie, gdyż wjechało wraz ze mną na wyspę bardzo wiele nader luksusowych aut na niemieckich numerach. To po Norwegach następna, bodaj jedyna grupa, która tu przyjeżdża na wakacje. Jestem oczywiście jeszcze JA, ale to osobna historia... 😜
Dygresja kolejna, taka mała mściwa "sadysfakcja", że Norwegia, przynajmniej ta w mojej okolicy to bodaj jedyny w Europie region, gdzie Niemcy mają bardzo złą prasę. Kiedyś o tym opowiem szerzej. ale wielu okolicznych Norwegów (dodam: rybaków- o ułatwi odgadnięcie zagadki) uważa ich za ni mniej ni więcej ale ludzi o lepkich łapkach. Szok dla Polaka, co?!
Już na wstępie- miejsce postojowe. Kulturalne, schludne stoliki z ławami.
Nieco dalej (totalne zadupie-in the middle of nowhere), mała chatka. Po podjechaniu - okazuje się toaletą. Także dla inwalidów, a jakże...
Most Sjernarøy z perspektywy. Już po przejechaniu.
wyspa Tjul
Dość swojsko brzmiąca nazwa wysepki (czytaj "ciul"). Na przywitanie - parking przy miłych skałkach.
Czasem, gdy miałem przesyt malowniczością, stawałem na poboczu i robiłem zdjęcia wokół z jednego miejsca. To właśnie jedna z takich sytuacji.
Poziomki, cześć pierwsza. Tych nie jadłem, bo mało było. Się bałem, że przyrodę lokalną zubożę.
wyspa "kościelna" Kyrkøy
Kyrke to po ichniemu "kościół" właśnie.
W dół spojrzałem.
Urokliwa dość zatoczka. Położona dość nisko. Zdjęcie nie oddaje tego w pełni. Ale zapowiadało się miło.
Gdy wracałem na prom - zjechałem pobliską drogą i ta zatoczka okazała się jeszcze przytulniejsza niż widziana z góry.
Znak drogowy nieopodal wskazał drogę ku kościółkowi. Zza wzgórza się wychynęła wieżyczka.
Zamknięty akurat. Za kamiennym płotem siedziała jakaś para. Może gdybym poprosił, to by otworzyli, ale dałem spokój. Obejrzałem sobie za to przykościelny cmentarzyk.
Pochowano na nim lokalna sławę. Literata, polityka, Alfreda Hauge. Tu się urodził i mieszkał. Zdobył wiele krajowych nagród. W swej twórczości rozsławiał życie na okolicznych wyspach Rogalandu oraz pisał cykl powieści o dziewiętnastowiecznym pionierze osadnictwa w USA, Clengu Peersonie. Na podstawie jednej z jego powieści napisano operę wystawioną w Oslo w 1973r.
wyspa Eriksholmen
Na początku napisałem, że w trakcie "teoretycznego rozpracowywania" mapy, natknąłem się na jeden jedyny oznaczony w sposób jednoznaczny - sklep. Sieci Joker. Gdy przypatrzyłem się na mapie, gdzie go posiało, to się za głowę złapałem. Czy ich pogięło!?!? Malutka wysepka, pomiędzy dużymi, pełnymi dacz i przystani. Daleko od promów, ludzkich siedzib. Sprawiała wrażenie (na mapie, of course), że właściwie jest na moście...
Aż tam osobiście dojechałem. Najpierw był czarująco nęcący przełom. Zaparkowane auto. "Oho", myślę sobie, "wykrakałem. Muszą na poboczu stawać, bo się przy samym kiosku nic nie zmieści"...
Minąłem zatem to auto. Patrzę na lewo, a tu na pionowej ścianie POZIOMKI... Całe stada!! Nie wytrzymałem, zjadłem chyba z garść. Aromatyczniuchne, że paluszki lizać. (Bo serwetek nie dali...) 😋
No to w prawo patrzę. Cudności! Tak malowniczo położonego sklepiku od lat nie widziałem. Dałem tu poniżej dwa zdjątka. Na miejscu oczywiście zadaszona ława ze stołem, coby móc zjeść w miłym otoczeniu i towarzystwie. Całość jakby oparta plecami o pobliską stroma skałkę. Przed wejściem stacja benzynowa, w dole zjazd do małej przystani. Kompresor do pompowania dętek, nieduży parking, bankomat...
Ale, komu w "de", temu "ce". Wsiadłem na siodełko, pełen podziwu dla przepięknej lokalizacji Jokera, a tu za zakrętem na poboczu Volvo sobie stoi. Czerwone 😁
A ja nic, dalej depcę po pedałach.
most Aubo i...
wyspa Aubo
W polu widzenia mam przystań i nieduży, niski mosteczek kamienny, Za chwilę ostatni punkt programu - wyspa Bergøy. Tam będzie wspomniana na początku "pętelka".
wyspa Bergøy

uOwiecki wełniane. Pasą się, mają wszystko w okolicach ogonka.
Ach, kolejna cywilizacyjna zdobycz. Siatki ochronne na stromych zboczach. No bo przecie coś może na łeb jadącym zlecieć.
Teraz robię objazdówkę, czyli okrążę wyspę i wrócę tą samą trasą.
Okolica bardzo odludna. Rzadko rozsiane domki, niektóre dość wiekowe, stylowe. Przynajmniej takie wrażenie chcą robić...
Poniższe zdjęcie nie oddaje całości, ale aż przystanąłem. Ta ściana była zatrważająco stroma. Ale głodomory wełniane jednak tam wlazły! Nie żeby u podnóża paszy brakowało. Tak po prostu. Bo się dało...
Trochę tajemnicze uroczysko. Grube świerki, niektóre pochylone.
Za chwilkę jak się okazało, była niewielka przystań pn. Nesheim. Przyjemna pani sprzedawczyni dała mi mapkę i wyjaśniła, że tu także przypływają promy, ale wyłącznie pasażerskie. Fakt, ciężarówka by tu chyba jednak rady nie dała. Wyjątkowo, z racji uformowania terenu, na Bergøy prawie nie było mijanek.
Czyli tu także jest możliwość dopłynięcia i odpłynięcia z/na "moją" Finnøy. A więc już ponadto wiem, że sklepy są dwa na archipelagu. Jakiś niesieciowy. Ceny minimalnie droższe niż w Joker. Ale następnym razem, już z Gosią, pewnie tu coś kupimy.
Przystanie, fajne skałki nadbrzeżne...
Mały cmentarzyk z uczuciem wkomponowany w przydrożną polanę...
Spokój...
I oto firma sprzedająca porąbane szczapy drewna na kominek. Ponieważ malowniczo się znowu zrobiło, to znowu zrobiłem zdjęć naokoło...
Minąłem niewielkie śródlądowe jezioro. Przyozdobione widocznymi z oddali białymi wodnymi liliami . Niestety zdjęcia nie zrobiłem bo było bardzo wąsko, ja jechałem z góry, a coś z naprzeciwka też jechało, więc musiałem to coś wyminąć. Nie było czasu po aparat sięgnąć, tylko się skupić musiałem. I jezioro ziuuut! umknęło. Jak też żółw w dowcipie.
Nader sympatyczne cielaczki za to się pojawiły. Ten w drugim rzędzie tak fajnie się wsparł o kolegę łbem. Miłe mordy. Nie to, co w "Panoramie" czy innych "Wiadomościach"...
Po drugiej stronie szosy, w dole owce-zabójcy. Żują. Może gumę, może inne cóś. Unoszą łby. Patrzą ponuro na ruch uliczny powyżej i knują, komu by tu przywalić...
Bardzo strome zbocze, o dziwo porośnięte jednak niespadłymi drzewami. Kwestia czasu. Kiedyś zlecą...
Wiem, że już za paręset metrów będzie ten mały kamienny mostek na Bergøy i czeka mnie droga powrotna.
Już nieopodal mostek, po lewej. Za kadrem. Jużem, "Już witał się z gąską"... Kiedy nagle usłyszałem dźwięki przyprawiające o dreszcze. Włoski mi się zjeżyły. Poczułem się jakbym się oto znalazł pośród średniowiecznej komedii Jabberwocky albo Świętego Graala Monty Pythonów.
Hałas na wysokościach. Niesamowity, napełniający niepokojem. Zszedłem z roweru i spróbowałem nagrać dochodzące znad głowy przejmujące dźwięki. Naprawdę pietra miałem. Niestety, mikrofon komórki nie oddaje w pełni nieomal "grozy", bo lekki zefirek tu brzmi dość donośnie i zagłusza te odgłosy. W rzeczywistości było to o wiele wyraźniejsze. Proszę użyć linków do YouTube'a (te fioletowe odsyłacze z prawej. Działają. Za pozostałe nie ręczę.
Troszkę dłuższy kawałek... się niestety nie zmieścił. Może jako link się uda obejść rozmiar, bo trochę ponad 100MB mu się przydarzyło. Ato jest limit dla tego bloga. Popróbuję obejść to wrzucając do YouTube...
Przyznasz, że można się zmieszać niemnożko... Zwłaszcza, że a o tym nie wspomniałem, w czasie tej wyprawy w powietrzu było od dźwięków raczej ubogo.
Pedałując słyszy się tu tylko mewy co jakiś czas. I wróble też ćwierkały. Mimo uroku trasy, z całym szacunkiem muszę podkreślić, że "moja" Finnøy jest o niebo bardziej rozśpiewana wszechobecnymi lokalnymi ptaszętami, ptaszynami i ptaszyskami. I drze się toto na pełen potencjometr latem. No to teraz wyjaśniłem, żeby ci uzmysłowić tę kontrastowość sytuacji, gdy sobie jedziesz pośród cichych raczej wróbelków, a tu nagle groza... 😱
Kamienny mosteczek, uginasie. Opuszczam Bergøy.
Wracam, zaczynają się pewnie powtórki trasy, z innej strony podpatrzone. Z góry przepraszam, nie zauważyłem gdy je zdejmowałem.


Na następnych dwóch zdjęciach widok z kilkuset metrów na ten tajemniczo brzmiący przed chwilą fragment wyspy. Jako jaśniejsze plamki - widać siedzące w koronach drzew ptaki. Drzewa w tym miejscu były nader rozłożyste, droga wąska, skała blisko jezdni położona więc wrażenie było takie, jakby dźwięki owe dochodziły dokładnie sponad głowy. Jeden w trakcie mojego filmowania odleciał. Zauważyłem że był popielaty i wielkości bociana. Aż się ciśnie na usta, że to żurawie. Dwa dziś widziałem jak ulatywały znad brzegu. Ale z tego co pamiętam ze szkoły i z wiersza Wieszcza Andrzeja Waligórskiego, żurawie to raczej duże ptaszyny, które wysoko nie gniazdują. No nic, zaparkowałem pytanie, co to mogło być posławszy je do imć dyrektora dr. Andrzeja Kruszewicza. Wybitnego ornitologa, dającego wspaniałe mini-wykłady na falach radiowej Trójki. Mam nadzieję, że uda mu się otworzyć pliki i rozpozna.
A gdy się obrócić, to tuż obok - domek z fikuśnym kamiennym kominem...
Zjechałem w boczną drogę do szkoły podstawowej. Teraz wakacje, więc nikt nie mnie precz pogoni. Mają fajne widoki z okien i własną przystań oraz altankę na grilla. Mama naszego gospodarza mówiła ongiś, że niejednokrotnie jako nauczycielka była tu na zajęciach i z rowerową wycieczką z uczniami z Finnøy. I żeby tu podjechać rowerem jak będzie okazja. Warto było.
Widoki ze szkolnego podwórka:
A to sam szkolny budynek widziany od dołu, znad morza.
Teraz wracam na główny szlak. Znowu przystanie, dacze, mosty...
I poziomki. Te niedojedzone.
Przystań w dole, przy miniętym właśnie urokliwym sklepiku na wyspie Eriksholmen.
Dzika róża i czarny bez. Kwitną i pachną, że aż zatyka...
Ponieważ do początkowej przystani, tj. do początku, a zarazem końca mej eskapady, zostało niedużo kilometrów a czasu aż nadto, postanowiłem znów zjechać w dół ku przytulnej przystani, o jakiej wspomniałem u zarania wyprawy (w pierwszych chwilach, takie nie całkiem ostre zdjęcie było).
Naprawdę zacisznie.
Znowu wjechałem na "ciulową wyspę". I dopiero wracając zobaczyłem, że nazwa ze wszech miar adekwatna. Oto wśród przydrożnej łąki... CIUL! Pozwolę sobie domniemywać, że to jakiś pra-nordycki obiekt kultu fallicznego. Wystaje taka fujara na ponad 2 metry nad glebę i erektuje na wszystkie strony... 😝
Znowu miłe skałki na "wyspie ciula". Tym razem mnie żegnają. Niedługo przystań.
Za rogiem przydrożny drogowskaz z napisem Joker. Zjeżdżam w odnogę. Jest. TRZECI sklep. Nie za duży. Fajny parking i miejsce do zabaw dla dzieciaków... w kamizelkach ratunkowych. Batuta. Piski i śmichy. Jak dzieci normalnie, jak dzieci... 😎
Przystań dla zakupowiczów, a jakże...
I wreszcie na końcowo-początkowej przystani jestem. Do promu wg rozkładu jeszcze ze 20 minut. Rozejrzę się po obiektach. A nuż coś zabawnego się trafi?
Tuż obok jakaś firma akwakulturowa. Ale zwiedzanie tylko na wcześniej umówione terminy, a w soboty to już ani ani...
Przy poczekalni- kibelek dla inwalidów. Iiii.... Jest Buahahahahaaa! jak z "Misia" S. Barei. Papier toaletowy na kłódkę. Może nawet lepsze to niż klasyczne sztućce na łańcuchu w barze "Apis".
No to jeszcze parę selfie na dokładkę....
Here comes the big one. Woda zmienia się przy brzegu w kipiel.
Hamowanie z piskiem... FAL chyba... 😊
Na pokładzie luzik, pustawo, kulturalnie, można i na górny pokład sobie pójść. Stoliczki są i ławy. 🙆
Wyższe pięterko.
I tu się rozstaniemy. Zbliżamy się do nabrzeża Judabergu na wyspie Finnøy. To była sobota, godzina czternasta z minutami.
Teraz jest już północ, ale postanowiłem sobie twardo, że za świeżej pamięci dziś jednym ciągiem pokomentuję. Wszystkie zdjęcia. Żeby nie umknęło. Jutro tylko drobne kosmetyczne poprawki i uzupełnienia. Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre zdjęcia się spodobały. To był naprawdę bardzo miło spędzony dzień. Aż nie mogę się doczekać, aby te momenty powtórzyć z Żoną. Dziękuję za poświęcony mi czas.

A teraz DOBRANOC...
PS. Zagadka tajemniczych dźwięków chyba definitywnie rozwiązana. Pan Dyrektor Kruszewicz oświadczył w mailu, że to prawdopodobnie czaple (siwe). I że nie jest to ich typowy odgłos, ale raczej gdy młode osobniki żebrzą w kolonii o pokarm. https://www.youtube.com/watch?v=C7QgjS1kvhc
Gdy sięgnę pamięcią, to rzeczywiście te własnie ptaki widziałem, nie żurawie. Były sylwetką c prawda podobne ale niższe, tak około 1m. Co nie umniejsza faktu, że dźwięki dobiegające z przydrożnego "czaplińca", bo tak się fachowo takie lęgowisko nazywa, były bardzo straszne. W opisie gatunku ornitolodzy piszą, że dźwięk ten to "donośny frank" i że przy gnieździe czapla skomle i skrzeczy. I to by się zgadzało...
PPS. (niefajno kojarzący się skrót swoją drogą 😈): ów nierozpoznany przeze mnie kwiatek dzięki obeznaniu mojego Przyjaciela dr. Piotra został zidentyfikowany jako NAPARSTNICA. Dzięki, Piotrze! 👍