Cześć. Początkowo miałem zamiar
napisać cały rozdział nt. późnej wiosny. Bo po przyjrzeniu się, wiele się
zmieniło. A właściwie: rozwinęło. Przede wszystkim nieco inny zapach.
Gdzieniegdzie już skoszona trawa i w powietrzu unosi się zapach siana. Niedługo
zostanie sprzątnięte z pól i znów zacznie się „Święto gnoju na Finnøyu”. Nowe
kwiaty robią teraz karierę. Przede wszystkim bzy. I konwalie zwane u nas „majowymi”.
Cóż, tu z racji klimatu, zaczynają nieco później. Są też kwitnące truskawki
gruntowe, poziomki, fiołki, dzwonki, orliki, porzeczki. Odeszły rododendrony. Wyglądają
nieszczególnie. Już się od nich trzmiele odwróciły. Z lekceważeniem takim
jakby.
W tym roku, wiosna nas nie
rozpieszcza. Nie mówię, że ludzie się w morzu nie kąpią, ale o ile pamiętam, w
zeszłym roku w maju/czerwcu było dużo cieplej.
Na szczęście w temacie
wędkarstwa, zaczyna się ruch. Dorszowate i wargacze zaczynają się zahaczać,
więc będzie co na ruszt wrzucić, albo obsmażyć w cieście na patelce. Ale prawdą
jest taka, że częściej pada deszcz, troszkę wieje a temp. Raczej oscyluje wokół
11-12 ºC. W morzu już nastąpiło rozplenienie się wszelakich krasnorostów,
glonów i innych roślinek, wśród których schować się wreszcie mogą ławice
narybku.
Jak na powyższym zdjątku widać, udało mi się wreszcie złapać dorsza. Tu jest pośrodku między rdzawcami (kuzyni dorsza w systematyce ichtiozaurów) Na północy nie było to nic niezwykłego, ale tu, dorsza dotąd nie udało mi się złapać. A Gosi w zeszłym roku i owszem. Dużo większego - bo późnym latem. Przez co miała powód aby mi w żartach dopiekać jaka to Ona dobra wędkownica. :P
Gdy się zdarzyło, że było
cieplej, np. 17 ºC i tuż po tym spadł, deszcz, asfaltówka staje się
obleśna. Na powierzchnię z poboczy wypełzają wszystkie dżdżownice i
bezskorupowe ślimaki. Chyba się to-to „pomrów” nazywa. Więc po kilku chwilach,
jezdnia staje się śliska od przejechanych miękkawych pełzaczy, które łońskiego
roku dostały akurat przydział na wyspę Finnøy. Wygląda niespecjalnie.
A jeśli idzie o "wyższe poziomy",
to a jakże, ptaszęta jakby sobie podkręciły potencjometr. I robią w nadgodzinach.
Znaczy zaczynają wcześniej i kończą później. Z pewnością nie mają kurzej
ślepoty bo parę razy widziałem, jak okoliczne sroki na pełnej chyżości przelatywały
między gałęziami drzew gdy wokół panował głęboki mrok. Po wielkości sylwetki człowiek
właściwie zgadywał, że to sroka. Bo już kolorów nie widno.
I sosny zaczynają pylić. W
Polsce już się to skończyło jak myślę. A tu dopiero się zaczyna.
Małe jodły na plantacjach drzewek bożonarodzeniowych nie szaleją gdy idzie o pięcie się w górę, ale mają za to widoczne bardzo duże roczne przyrosty. Jaskrawią się soczystą zielenią.
Farmerzy zaczęli napełniać maszyny vendingowe z pomidorami w woreczkach:
Pewnie nie uwierzycie, ale takie cóś stoi sobie rzez cały sezon i nikt nie robi skoku na kasę. Podobnie jak nagminnie przed sklepem tutejszym parkują BMW i Mercedesy z silnikiem niewyłączonym, bo przecież właściciel za chwilę skończy zakupy. To po co ma silnik gasić?... :)
Farmerzy zaczęli napełniać maszyny vendingowe z pomidorami w woreczkach:
Pewnie nie uwierzycie, ale takie cóś stoi sobie rzez cały sezon i nikt nie robi skoku na kasę. Podobnie jak nagminnie przed sklepem tutejszym parkują BMW i Mercedesy z silnikiem niewyłączonym, bo przecież właściciel za chwilę skończy zakupy. To po co ma silnik gasić?... :)
Wybrałem się niedawno na ponad dwudziestokilometrową wycieczkę rowerową naokoło wyspy. Akurat pogoda dopisała. z niejakim zdumieniem zauważyłem, że nawet w tym samym ogrodzie, tego samego gatunku krzewy ozdobne raz byłe w pełnym kwieciu, a raz ledwo ledwo. Wszystko przez nasłonecznienie. O, i wszędzie poprzekwitały dmuchawce.

Zajrzałem również do tuneli poniemieckich z okresu Drugiej Wojny. Wejście niemal zarosło jak w tropikalnej dżungli. Takie niby-liany wiszą...

Zajrzałem również do tuneli poniemieckich z okresu Drugiej Wojny. Wejście niemal zarosło jak w tropikalnej dżungli. Takie niby-liany wiszą...
Chciałem słów parę o narodowym
święcie. Właściwie gdy ktoś to czyta a mieszka w Norwegii, może sobie spokojnie
darować, bo to o czym chce wspomnieć, zdarza się tu co roku i nihil novi sub sole dla nich. Ale
Rodakom moim, którzy sprawy nie znają, chciałem opowiedzieć nieco, jak się rok
w rok odbywa święto 17 maja. Oto w najmniejszej nawet mieścinie, a do takich
się Judaberg zalicza, od paru dni wcześniej rozprowadzany jest program
obchodów. Po norwesku i angielsku jest wydrukowana rozpiska i wyłożona w
sklepie. Gdy już wreszcie nadejdzie ów wyczekiwany przez mieszkańców dzień, to
wszędzie, gdzie nie wyjechano z rodzinnej posesji, na maszt o ósmej rano
wciągana jest narodowa flaga. Trasa pochodu zostaje udekorowana flagami i
zielonymi gałązkami. Także balkony, skwery, klomby. I od wewnątrz w niektórych
domach. Paradę zaczyna się o 12:30 przed salą gimnastyczną. Ale zanim się zaczęła,
wszelkie dostępne miejsca parkingowe zostały zajęte.
A z aut zaczęły się wysypywać
rodziny ubrane w stroje regionalne. Odmiennie od tego, co pamiętam z Polski, tu
każdy w sposób naturalny nosi takie stroje. Nota bene, kosztują one tu
kilkadziesiąt tysięcy koron. Szczególnie te bogato haftowane. Przypuszczalnie
ręcznie. Dzieciaki też poubierane. A jeśli kto nie jest ubrany po ludowemu, to
choć małą flagę dzierży w ręce. Albo ma wpięty kotylion w barwach narodowych.
Pogoda 17 maja dopisała, choć
zaczęło się od gęstej mgły i miałem rano wątpia, czy ludzie będą widzieli
trybunę z oficjelami a owi oficjele- paradujących. W radosnym podniosłym
nastroju ludzie zgromadzili się pod rozmaitymi procesyjnymi sztandarami wszelkiej
maści. Każda działająca na danym terenie organizacja, klub czy inne zrzeszenie
ma własny sztandar lub choćby transparent. Dzieciaki psocą, rodziny i sąsiedzi
spotykają się, uśmiechają , gwarzą. Bez pośpiechu, bez przymusu, śladu
napięcia. Jakże to różne od pierwszomajowych pochodów mojego dzieciństwa czy
zadymiarskich wydarzeń jedenastego listopada. Naprawdę można się tego spokoju i
szacunku uczyć od Norwegów. Widać, że z niekłamaną radością demonstrują swój
nienachalny patriotyzm lokalny. Robią z
parady wspólnotę. Bez patosu. Na luzie. Z uśmiechami na twarzach. Z oddali
dobiega dźwięk orkiestry dętej. Ćwiczą kilkaset merów dalej, przy domu na
osiedlu pogodnej starości gdzie rzecz cała się zakończy. Jakaś grupka
przykościelna śpiewa w kółko jakiś psalm chyba.
Jest nawet- dla bezpieczeństwa
ogólnego zapewne- policjant w stroju galowym. Nigdy go tu wcześniej nie
widziałem (tzn. oprócz parady). Się nie za dużo dzieje. Więc na logikę,
powinien dostawać wysokie wynagrodzenie. Znaczy się, spełnia rolę peacemakera…
Parada rusza zgodnie z agendą. Trasa trochę na uboczu. Zwykle niektórymi z
uliczek na co dzień nie da się przejechać samochodem, a z trudem- rowerem. Z
szerokiej ławy zajmującej na szerokość całą jezdnię, co raz robi się wąski strumyk
ludzi przechodzących przed wąskie gardła.
Prawie wszyscy mieszkańcy biorą
udział. A jeśli ktoś nie bierze udziału czynnego, to z pewnością ustawi się
przed domem lub przy oknie. Także w regionalnych strojach. Machają flagami, kiwają
łapkami, zachęcają skandowaniem, wiwatami hip-hip-hura i zaśpiewami. Po
przejściu trasy, pochód dochodzi do półpiętra zewnętrznej klatki schodowej
jednego z domów na osiedlu dla seniorów. Tam jest mikrofon, paru urzędników. U
dołu stoi w ludowych strojach orkiestra dęta. Ku swemu rozbawieniu widzę, że
sznury od kościelnego sztandaru niosą dwie dziewoje w muzułmańskich chustach na
głowie. Ciekawe. A pośród paradujących trafiła się jakaś muzułmańska mama z
córeczką, obie w strojach narodowych przypominających wyzłocone muślinem tancereczki
z seraju.
Jest dość spory placyk, więc wszyscy
co przyszli się zmieszczą. Odśpiewane są podniosłe pieśni. Hymn, a jakże. I
bardzo krótkie przemówienie burmistrza.
Śpiewy i pochód rusza w trasę powrotną
w miejsce zawiązania. Jeszcze mniejszymi węższymi alejkami, czasem wręcz
ścieżkami. Tym razem jednak prze sam środek osiedla pogodnej starości. Tam o
wiele więcej ludzi stoi na tarasach i za oknami. Z uwagi na zdrowie nie mogli
wyjść. W oknie małego baraczku z tyłu,
wypatrzyłem jakiegoś schorowanego, zapomnianego staruszka. Smutno patrzył na
ciągnący pochód radosnych postaci. Pomachałem mu dziarsko, tak z polskim
wigorem moją małą norweską flagą z którą przyszedłem. Taki zwyczaj tutaj-
przynajmniej mieć flagę.

Uśmiechnął się szeroko. Na chwilę poweselał. Ale parada ciągnęła dalej. Po dotarciu do miejsca początkowego, ludzie porozchodzili się do samochodów albo weszli do pobliskiej Sali gimnastycznej gdzie zaraz po pochodzie przewidziano atrakcje pod dachem dla dzieci (m.in. polowanie na cukierki pochowane w balii z drewnianymi wiórami) a pod wieczór imprezę dla dorosłych. Ale już nie poszedłem, bo padało.
Ogarnia mnie zawsze taka
nostalgiczna refleksja. Zawsze gdy jestem w Norwegii, to idę na te parady i
składam znajomym Norwegom życzenia z okazji święta. Chodzę więc co rok, ale na
blogu piszę dopiero teraz. Pamiętam, że te pochody trwały znacznie dłużej i
były bardziej kwieciste i różnorodne gdy byłem w Tromsø. Ale celowo podkreślam
uroczysty ich charakter i przebieg w małej mieścinie, jaką jest Judaberg. Mieszkańcy
i przybyli goście dają sobą świadectwo niekłamanej dumy, wdzięczności dla bożej
opatrzności, pogody ducha w obliczu rocznicy ogłoszenia niepodległości przed dwoma
wiekami. Parę dni temu z niejakim smutkiem czytałem w portalu "Moja Norwegia", że wielu, niemal połowa czytelników była przeciwko braniu udziału w tej paradzie i noszeniu flagi dla uczczenia święta. stwierdzali, że takie uczestnictwo to chęć stawania się Norwegami za wszelką cenę. Nic bardziej mylnego. Ja przynajmniej nie szedłem tam dlatego, że czuje się Norwegiem. Natomiast czuję chęć zamanifestowania, że oto ktoś docenia fakt odzyskania niepodległości narodu, pośród którego rzucił mnie los. I że warto się cieszyć byciem razem. Że chcę się integrować (bez utraty tożsamości) z ludźmi otaczającymi mnie w lokalnej społeczności. Z ludźmi, których wyrywkowo widuje tylko przez mgnienie oka w sklepie przy regale.

Chciałbym tak w Poznaniu czy w ogóle w Polsce. Ale działają tam mechanizmy obrzydzające, zniechęcające. Ale nic, nadzieja umiera ostatnia. Kto wie, może jeszcze dożyjemy czasów, gdy jak Norwegowie, będziemy pogodnie i w zgodzie defilować ulicami naszych Miast... Czego z serca życzę. Ech...