Rozmowy z tatem - Ostatnie lata w Bornem

Jednym z głównych tematów naszych wieczornych rozmów na skajpie była działalność Taty we wspólnocie mieszkaniowej ulicy Słonecznej 1. Bardzo był z niej dumny i podchodził z wielką atencją i uwagą. Nie rozumiał, dlaczego niektórzy mieszkańcy budynku woleliby żeby administrowaniem zajmowała się firma zewnętrzna. 
Twierdził, że to jak wybór między ugotowaniem sobie obiadu a zjedzeniem go w restauracji. A przecież wielu zamieszkujących ten dom ludzi ma czas i mogliby się "udzielać". Sam wolał gotować i zawsze był orędownikiem aby we własne ręce ująć ster wspólnoty z dala od łatwizny outsourcingu. Bardzo ukochał sobie te okolice i z radością chłonął każdy dzień jaki przyszło Mu przeżyć w tej przemiłej mieścinie Zachodniej Polski, dawnym województwie koszalińskim. Lubił nasłonecznione mieszkanie położone w zacisznym zakątku Bornego. W domu - jednym w kilkunastu zbudowanych w 1937 roku dla oficerów generała Guderiana. Zafascynowała Go historia tego miejsca i dość intensywnie wczytywał się w dostępną literaturę. Nie żałował, że się przenieśliśmy i że w tym miejscu spędzał jesień swego życia. Podziwiał i entuzjazmował unikalnym kontaktem z dziką przyrodą.
Sarnami, dzięciołami, wspinającymi się po otynkowanych ścianach -wiewiórkami, sarnami, jeleniami, lisami, jenotami, dzikami i borsukami. Wsłuchiwał się z lubością w zgiełk wywoływany przez ptaszęta, które urządzały "ptasie radio" co dzień o każdej porze roku.
Wiele rozmów dotyczyło wszak i tego, jak niektórzy z (byłych) współmieszkańców uprzykrzali życie. Głośną muzyką, przyciskaniem domofonu w różnych porach dnia i nocy. Trzymaniem kotów, które zanieczyszczały ludziom odchodami wycieraczki. Przebijaniem opon w aucie, bo nie chciał pożyczyć żadnych pieniędzy szemranym sąsiadkom. Kilka razy podkreślał w tych rozmowach, iż nigdy nie przeszkadzały mu płacze, piski i hałasy powodowane przez dzieci. Były dla Niego źródłem pośredniej nadziei. Wiary w przyszłe pokolenia. I pewnie dlatego, right or wrong - my country, zawsze stawał po stronie Kuby - jedynego wnuka.
Aha, jeszcze i to, że w ostatnich latach z uwagi na swą postępująca niedołężność -porzucił oprowadzanie i obwożenie wycieczek, co było jego pasją przez długie lata. Stanąwszy z boku postanowił usunąć się skromnie i z boku dyskretnie przyglądać się światu i zmianom. Gdy parę lat temu byłem u Niego, dowiedziałem się, że jest w Połczynie uroczystość rocznicowa z okazji iluś-tam-lecia naszego Liceum. Zaproponowałem, że go zawiozę. Ale On pokręcił głową. Na moje pytanie "Dlaczego nie"- spuścił głowę i powiedział:
-Nie. Wstyd mi. Co im tam będę człapał... (Zaczął właśnie na stałe posługiwać się laską przy chodzeniu). 
Nie dał sobie wytłumaczyć, że byłby gościem honorowym, szanowanym nauczycielem-seniorem. Wspomniałem o oprowadzaniu wycieczek. Tato kupił sobie najpierw  malucha, a potem miał złotego matiza, którym dokonywał eskapad - objazdówek z osobami, które Go prosiły o pokazywanie ciekawych miejsc w okolicach Bornego i w samym mieście. Zawsze robił to chętnie. Prawie zawsze bez zapłaty, chyba że nalegali. Wtedy w ostateczności zgadzał się na zafundowanie Mu jakiegoś posiłku. To znaczy do czasu, gdy zaczął niedomagać jeśli idzie o chodzenie. Gdy opowiadał mi, kogo obwoził, filuternie przymykał oko i mówił, że po raz kolejny skorzystał z przywileju karty inwalidzkiej, którą sobie wyrobił.
Przywilej był taki mianowicie, że posiadacz takowej, może wjeżdżać  na tereny oznaczone znakiem drogowych "zakaz ruchu wszelkich pojazdów". A wiele obiektów w okolicach Bornego jak baza rakietowa w Brzeźnicy-Kolonii czy bunkry, gdzie obecnie jest ośrodek szkoleniowy Straży Pożarnej były oznakowane takim właśnie znakiem. 
-JA  MOGĘ... - i bez żenady korzystał z tego, również gdy po prostu dowoził nam wiktuały, krzesełka i inne dobra do altanek na borneńskiej Plaży Piaszczystej, gdzie jest zakaz wjazdu. Później gdy dopadła Go cięższa postać choroby, zapadł na zdrowiu tak, że nie był w stanie ubiegać się o nową wersję (bo wprowadzono takową) karty. 
Wiele razy rozmawialiśmy o Jego wyjazdach do Połczyna na grób Mamusi. Bardzo się cieszył, że kiedyś udało mu się spotkać i ugadać z pracującą na cmentarzu panią Martą, która za niewielką sumę podjęła się prac porządkowych pod Jego nieobecność. Zwykle jeździł na grób Mamusi raz na 2 miesiące. Wcześniej bywał nieco częściej. Potem powiedział:
-Refleks już nie ten, matiza dam Kubie. Ja mógłbym spowodować wypadek. Jak przyjedziesz, to mnie zawieziesz. - Co też robiłem będąc w Polsce na 3-miesięcznym pobycie w początkach tego roku. 

I. Santor i Z. Wodecki "Walc Embarras"



No comments:

Post a Comment

do Bożego Narodzenia AD 2019 niedaleko

    Z a miesiąc już będę w Kraju. Długo mnie nie było. Od maja. A przynajmniej tak się czuję (Gosia mnie koryguje że nie aż tak długo, No...