Tuesday, 9 May 2017

Cykl życia-wiosna

Cykl życia-wiosna
Lubię gdy w Norwegii jest Wiosna. Właściwie, to oprócz jesieni, lubię każdą porę roku. (Choć i tak wolę wiosnę w Kraju. Bo tam mam przyjaciół wielu i znajomych. Dużo więcej).


        Parę tygodni temu wybrałem się na spacer po wyspie. Ot, parę godzin w nogach. Wtedy zaczynało tajać. Na zasłoniętych przed słońcem skałach dogorywały sople z zimy. Bieliło się od przebiśniegów i śnieżyc. Niebieszczało krokusami. Po dnie morza zaczęły się rozpełzywać krasnorosty, których docelową misją jest przez resztę roku chronić narybek przed drapieżnikami. No i stanowić karmę dla takich na przykład jeżowców (moja dawna działka). Teraz śnieżyce i krokusy już dawno przekwitły. Passé. Absolutnie.
 Na fali są zawilce, żonkile, barwinki i tulipany. I mlecz. A już niedługo zakwitną w pełni konwalie i rododendrony.

 Rozpędzają się kwieciem drzewa. Ozdobne i owocowe. 
Do roboty powolutku ruszają zastępy trzmieli, które zaczynają mnie niepokoić swym buczeniem. (Mówię "do roboty" nieprzypadkowo, bo w tej okolicy, na dalekiej północy zresztą też - zamiast pszczół, zapylania dokonują tu trzmiele). Bo zwyczajowo trzmiele zaczną niedługo włazić pod warstwę desek na zewnątrz mojej starej chatki i urządzać sobie gniazda. Czasem trzmiele ziemne robią sobie siedziby w ogrodzie pod oknami, ale te mnie mniej zajmują. Sporo czasu zajmie, zanim się podkopią pod moja kwaterę. A tymczasem już jednego trzmiela „nieziemnego” znalazłem w zamkniętym mieszkaniu w holu. Czyli jakoś przelazł. Znalezione obrazy dla zapytania trzmiel 
A bywało gorzej, bo rutynowo po dechami osiedlają się osy a raz były i szerszenie. Na razie pszczół ani widu, ani słychu.

W dali stoki gór na stałym lądzie zaczynają powoli się odrywać z bieli, Na razie jedynie pierwszy plan i trochę na drugim pozbyły się białej pokrywy. 

Gdy łazi się po brzegu,  po zielonkawych skałach (selenit chyba), widać już pierwsze, nieliczne stadka narybku. Wyrasta nowe pokolenie ku uciesze mojej i rzesz innych zawołanych wędkarzy. Rybki są kolorowe, jak akwaryjne. Czyli chyba wargacze. Już mają się gdzie schować bo flora jeszcze nie osiągnęła pełni, ale już nieźle zasłania przed drapieżcami. Parę dni temu, jakieś dwadzieścia metrów od brzegu widziałem jak harce odprawia jakaś foka. Ona w sąsiedniej zatoczce ma chyba ostoję. W każdym razie będzie na kogo zwalić jak ryby nie będą brały latem. No a jak robię samotnego grilla, to przyłażą na zmianę dwie kotki z zeszłego roku. Chyba super puszysta babcia (która wbrew faktom nazwałem "Puchol" oraz mama (przez Gosię nazwana "Rysia"). Po trójce dzieci Rysi ślad na razie zaginął. 

Na polach pojawiły się od paru tygodni stada owiec. W mojej ocenie, w tym roku jest znacznie więcej jagniąt niż to widywałem w ubiegłych latach o tej porze.
Niedługo oczywiście rozpocznie się coś, co sarkastycznie nazywam „Święto Gnoju Na Finnøyu”. Czyli wspomagacie Matki Natury jeśli idzie o łąki. Parę razy w sezonie farmerzy z wyspy pakują gnojowicę do beczkowozów i wjeżdżają na łąki rozbryzgując wszystko po niezbyt wyrośniętej trawie. No i trawa rośnie jak na drożdżach. Czyli rzec by można, trawa gówno z tego ma. Krotochwila taka, choć nieco ordynarna. Ale w „te dni”…. Uffff! Oj, nie pachnie w powietrzu fiołkami. Oj nie… Trudno żyć w zaduchu i trzeba w końcu otwierać drzwi i okna. A wtedy, daję słowo, to jest jak nie móc się podrapać  a swędzi. Nieuniknione. Jak pierdnięcie w windzie. Nie ma ucieczki, chyba żeby nos obsmarować jakimś mega balsamem. I kilka dni trzeba przepękać. Do następnego razu (zwykle ze trzy razy w sezonie, każda łąka)
O dziwo gdy w ostatnie dni porównuję pogodę w Poznaniu do tej w Judabergu, to okazuje się, że tu jest cieplej. No i z racji położenia geograficznego, dzień trwa tu znacznie dłużej. Robi się ciemno dopiero około 22:00, a w Polsce przez dziewiątą. Morze jest spokojne także wieczorem, uspokaja się i niemal osiąga taflę jeziora. Dobrze mieszkać po zawietrznej. Druga strona wyspy ma dużo gorzej gdy idzie o zachodni wiatr. Potrafi nieźle przewiać.
Acha, zapomniałem wspomnieć o dźwiękach. Z rzadka coś przejeżdża wąską szosą (choć gdy mieszkałem koło Tromsø, słowo „rzadko” miało większy sens. A gdy już przejedzie, powietrze zaczyna rozbrzmiewać kanonami nachodzących na siebie ptasich dźwięków. Nie mam specjalistycznego mikrofonu kierunkowego, bo bym to nagrał i wkleił, ale są tu i świergoty wróbli, i popiskiwania sikorek, skrzeczenie srok, cała gama dźwięków wydawanych przez mewy, przez rybitwy. Kląskania jakichś nierozpoznanych przeze mnie ptasząt, charakterystyczne skrzeki ostrygojadów. Baj we łej, spodobała mi się ich nazwa utworzona przez kolegę Piotra N spod Bergen. I na własny użytek nazywamy z Gosią te ptaszyny "marchewkonosami". Zgadnijcie, czemu. 
☺ 

I pląsają wokół pliszki. Przysiądzie się do towarzystwa szpak, albo i rudzik. Gil się trafi. I gołąb zagrucha. Mała dygresja: (kawał) Siedzą sobie na gałęzi dwa gołębie. Jeden grucha, a drugi jabco.
Czasem z oddali usłyszeć można gęganie wędrownych gęsi azjatyckich albo trel skowronka.  O różnych porach się rozpoczyna nierzadko przed świtem, około piątej rano. Do dziesiątej wieczorem. 

A nad morzem dłużej. Oczywiście te dźwięki przeplatane są beczeniem owiec. Też cała gama haseł i odzewów.  A, i jeszcze taki ptaszek podobny do ibisa, tylko dużo mniejszy. Bardzo lubię jak treluje przelatując nad wyspą. Bardzo charakterystyczny śpiew. Może to jakiś bekas, słonka albo inny kulik. Pan dyrektor Andrzej Kruszewicz , ten z "Trójki", sugeruje po moim opisaniu go, że to może być kulik... Za słaby mam aparat żeby go obfotografić...

Czas kończyć pisanie, cichną powoli ptasie pienia, bo znad cieśniny nadchodzi niska chmura. Niebawem wyspę spowije mgła.

joik

PS. Nie mam praw do zamieszczonych utworów/dzieł. Zamieszczono w celach edukacyjnych. Niech żyją Artyści!!

do Bożego Narodzenia AD 2019 niedaleko

    Z a miesiąc już będę w Kraju. Długo mnie nie było. Od maja. A przynajmniej tak się czuję (Gosia mnie koryguje że nie aż tak długo, No...